poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Canon EOS-1D Mark II: włoskie impresje i ciepłe wspomnienie

Podróż do Toskanii i Umbrii wiosną 2005 roku to ostatnia daleka wyprawa, w jaką zabrałem lustrzankę cyfrową  Canona. Niedługo później z powodu rozczarowania jakością brzegową szerokokątnego zooma tej firmy przeszedłem na ciemną stronę mocy, czyli do obozu Nikona. Nie zmienia to faktu, że do większości zastosowań używany przeze mnie we Włoszech Canon EOS-1D Mark II był świetnym aparatem. Po Canonie EOS 20D, z którego korzystałem przedtem, cyfrowa "jedynka"  była jak przejście do wyższej ligi. To nie znaczy, że 20D był tandetny; ale EOS-1D Mark II to klasa sama w sobie.  Nie mówiąc już o tym, że "dwudziestka" miała irytującą tendencję do "backfocusingu": zdarzało się jej ustawiać ostrość daleko za obiektem, na którym wypadał punkt autofokusa.

W roku 2004 połączenie bardzo dobrej matrycy o rozdzielczości 8,2 miliona pikseli, zdjęć seryjnych z częstotliwością 8,5 klatek na sekundę, niezwykle żywotnego akumulatora oraz pancernego i ergonomicznego korpusu stanowiło spore atuty Canona EOS-1D Mark II w fotografii reporterskiej.  Matryca formatu APS-H (o mnożniku 1,3x) dawała "lepszy zasięg" z długimi obiektywami, jednocześnie nie "upośledzając"  nadmiernie kąta widzenia szerokich obiektywów - zakres optyki Canon EF 16-35 mm f/2,8L USM przekładał się na akceptowalny ekwiwalent ogniskowych 21-45,5 mm. Wreszcie można było pracować przy ekwiwalencie ISO 1600 nie martwiąc się o szumy. O jakości matrycy, która skłoniła  Tima Burtona do użycia tej właśnie lustrzanki do nakręcenia filmu "Gnijąca Panna Młoda" metodą poklatkową,  już pisałem na blogu tutaj:
https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/2017/06/rajd-viva-polonia-classic-gnijaca-panna.html
 
Największe bolączki Canona EOS-1D Mark II to maleńki ekran ciekłokrystaliczny, na którym bardzo trudno ocenić czy zrobione zdjęcie jest ostre, i coś, co w żargonie technologicznym nazywane jest "interfejsem użytkownika". Mówiąc krótko, obsługa wielu funkcji jest skrajnie nieintuicyjna i wymaga początkowo trudnej do zapamiętania i dość wyczerpującej dla mięśni rąk sekwencji wciskania, przytrzymywania, przewijania i ponownego wciskania guzików. Takie rozwiązanie zapewne wynikało z obawy inżynierów Canona przed tym, że zawodowy użytkownik mógłby - na przykład - przez pomyłkę skasować cenne ujęcie. Aparat w pewnej chwili został zmodernizowany do wersji N, która głównie miała większy wyświetlacz. Jego następca, Canon EOS-1D Mark III był prawie po każdym względem lepszy, ale system samoczynnego ustawiania ostrości gnębiły liczne problemy, których firma tak naprawdę nigdy nie rozwiązała, co znacznie wydłużyło zawodowy żywot wersji Mark II poza jej okres produkcji.

W Toskanii i Umbrii używałem Canona EOS-1D Mark II z trzema  jasnymi zoomami: Canon EF 16-35 mm f/2,8L USM, Canon EF 24-70 mm f/2,8L USM, oraz Canon EF 70-200 mm f/2,8L IS USM; dla ciaśniejszego kadrowania dalekich planów ten ostatni czasem "wspomagałem" telekonwerterem Canon Extender EF 2x.


 











































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Edward Hartwig: Przypadek według Edwarda H.

  Rekonstrukcja rozmowy jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii – Edwardem Hartwigiem. Iza M...