Rekonstrukcja wywiadu przeprowadzonego przez Izę Makiewicz-Brzezińską w
roku 1996 z Tomaszem Sikorą - fotografem, autorem kilkudziesięciu wystaw
indywidualnych na całym świecie oraz 65 wydawnictw autorskich, wielokrotnie
nagradzanym za kreatywność w fotografii. Tomasz Sikora dwukrotnie został wybrany
fotografem reklamowym roku w Australii gdzie mieszkał przez wiele lat. Był
autorem międzynarodowych kampanii reklamowych dla Hoteli Sheraton, Intercontinental,
Singapore Airlines, firmy Reebok.
Tomasz Sikora urodził się w 1948 roku. Z uwagi na tradycje rodzinne (ojciec zajmował się rzeźbieniem, a matka – malowaniem) on także miał potrzebę zaistnienia w sferze twórczej. Kiedyś zainteresował się pozostawionym na stole przez narzeczonego siostry aparatem fotograficznym. I tak to się zaczęło.
Tomasz Sikora urodził się w 1948 roku. Z uwagi na tradycje rodzinne (ojciec zajmował się rzeźbieniem, a matka – malowaniem) on także miał potrzebę zaistnienia w sferze twórczej. Kiedyś zainteresował się pozostawionym na stole przez narzeczonego siostry aparatem fotograficznym. I tak to się zaczęło.
Od 1970 do 1971 roku był
zatrudniony w laboratorium Kodaka w Paryżu. Przez kolejne 10 lat pracował jako
fotoreporter dla tygodnika „Perspektywy”. Tworzył też plakaty teatralne i
filmowe, ilustrował książki oraz okładki płytowe. Zdobył szereg nagród i
wyróżnień, między innymi: Złoty Wawrzyn Olimpijski za najlepszą fotografię
sportową w Polsce, Grand Prix i II nagrodę w ogólnopolskim konkursie fotografii
reklamowej, wyróżnienia na konkursach fotografii prasowej.
Lubił podróżować, więc
zamknięcie granic towarzyszące wprowadzeniu stanu wojennego odczuł szczególnie
boleśnie. W 1982 roku wyjechał do Australii, gdzie prowadził warsztaty
fotograficzne w Victoria College w Melbourne. Już rok później został
współzałożycielem (wraz z Erykiem Fitkau, którego poznał jeszcze w Polsce)
studia fotografii reklamowej i pracował dla najważniejszych agencji reklamowych
w Australii. Równocześnie nadal zajmował się fotografią artystyczną, wydawał
autorskie książki i kalendarze. W 1986 roku rozszerzył działalność poza teren
Australii pracując dla agencji reklamowych w Nowej Zelandii, Hongkongu, USA,
Belgii, Singapurze i Malezji. W 1993 roku został fotografem amerykańskiego
banku zdjęć Image Bank. Obecnie wykonuje też prace dla agencji reklamowych i
czasopism w Polsce.
Zdjęcie mody dla Matsudy |
Tomasz Sikora: Dla
przeciętnego Australijczyka rodak to ktoś od trzech pokoleń mieszkający na tym
kontynencie. Mój syn uważany jest za obcokrajowca i prawdopodobnie tak samo
będzie jeszcze w przypadku jego dzieci. Dużo jest fotografów australijskich „z
trzeciego pokolenia”, ale - niezbyt twórczych. Najbardziej kreatywni są
niewątpliwie ci, którzy przyjechali z zewnątrz i to potwierdza pogląd, że nowe
doświadczenia wzbogacają i motywują do działania. Należy przy tym zauważyć, że
najbardziej awangardowe pomysły, dekadencja i opór rodzą się właśnie w
społeczeństwie konserwatywnym, a więc takim, jak australijskie.
I.M.-B.: Jaki nurt, Pana
zdaniem, dominuje w reklamowej fotografii „australijskiej”?
T.S.: Australia to
niejednolity kulturowo teren, z bardzo mocnym wpływem anglosaskim. Typowa
angielska fotografia reklamowa oparta jest na wspaniałym haśle i na bardzo
prostej, symbolicznej ilustracji zdjęciowej albo graficznej. Ponieważ na mnie
zawsze robi wrażenie aspekt wizualny, więc nie jestem specjalnie zainteresowany
plakatami lub reklamami, które nie wzbudzają u oglądającego żadnych emocji
związanych chociażby ze stroną plastyczną. Niemniej jednak tego typu reklama
przynosi sukces komercyjny, ponieważ adresaci przyzwyczaili się ją odbierać.
Australia jest dość
konserwatywnym krajem, w tym szczególnie – miasto, w którym mieszkam na stałe:
Melbourne. Sydney, które skupia całą prasę fotograficzną – już nieco mniej. W
odniesieniu do fotografii należy w zasadzie mówić tylko o tych dwóch miastach.
W Perth, Adelajdzie czy Brisbane nic się nie dzieje. W Australii wszystko jest
ustabilizowane, ale oczywiście czasami przychodzą też kryzysy i wszyscy muszą
nagle zmienić tryb życia.
Zdjęcie dla firmy odzieżowej 26 RED |
I.M.-B.: Jak wygląda Pana
zdaniem obecna sytuacja polskiej fotografii reklamowej i na ile się ona
zmieniła w ciągu ostatnich kilku lat?
T.S.: W Polsce parę lat temu
fotografia reklamowa była nieciekawa, ponieważ nie istniał jeszcze prawdziwy
rynek. Trzy lata temu zastanawiałem się, jak to jest, że nie ma zawodu
makijażystki. Wówczas po prostu nie było kogo malować. W tym czasie modelka w Polsce
mogła dostać 50 do 100 dolarów za sesję, więc najładniejsze dziewczyny
wyjeżdżały do Paryża, Mediolanu, Berlina czy Hamburga i zarabiały o wiele
większe pieniądze niż tutaj. W miarę rozwoju reklamy, rosnącej konkurencji,
widocznej choćby wśród producentów kosmetyków, alkoholu, papierosów – wytwarzał
się naturalny rynek. Modelki zaczęły często zarabiać więcej pieniędzy niż
dziewczyny, które pracowały na przykład w Berlinie. Dlatego też zostawały w
Polsce, wobec czego pojawiły się także makijażystki.
Fotografowie zrozumieli, że
warto zainwestować w sprzęt oraz że mogą być bardziej kreatywni. Obecnie
zaczynają zdawać sobie sprawę, że ten dobry rynek za chwilę będzie oblegany
przez ludzi z rozwiniętych krajów europejskich, ponieważ tam konkurencja jest o
wiele większa, a rynek bardziej zamknięty z uwagi na to, że istnieje od dawna. Będą
przyjeżdżali do Polski, bo tu czeka na nich kilkadziesiąt milionów
potencjalnych odbiorców, duże pieniądze i możliwość wykonania 10 czy 12
publikacji, z którymi potem będą chodzili po Londynie, Nowym Jorku czy Paryżu i
szukali agentów. Oni już się pojawiają: kiedy byłem w dwóch agencjach, to
przede mną i za mną stali Niemcy i Anglicy z portfoliami.
Po czterdziestu latach złej
poligrafii ludzie marzyli o tym, żeby wreszcie zobaczyć produkt dobrze
sfotografowany i wydrukowany. Ten moment nadszedł. Od paru lat poligrafia
utrzymuje się na wysokim i w pełni światowym poziomie: pisma wyglądają
rewelacyjnie, a druk jest bardzo dobry.
Sądziłem, że zafascynowanie
zdjęciami dokładnie odwzorowującymi produkt będzie trwało dłużej. Tymczasem
okazało się, że zarówno odbiorcy jak i pomysłodawcy – dyrektorzy artystyczni w
agencjach reklamowych – poszukują zdjęć o bardziej autorskim charakterze,
utrzymanych w pewnym klimacie i prowokujących do myślenia, a nie takich, które
są bezmyślnym odwzorowaniem produktu.
Parę lat temu przewidywałem
również nadejście okresu fascynacji techniką komputerową. W rzeczywistości
trwało to bardzo krótko i obecnie już się kończy.
Zdjęcie do książki dla dzieci "Fanciful Nights" |
I.M.-B.: Jakie jest Pana
stanowisko w kwestii pracy z wykorzystaniem techniki komputerowej?
T.S.: Komputera nie należy
lekceważyć, ponieważ spełnia on nadzwyczaj ważną rolę w poligrafii, w procesie
technologicznym w fazie przygotowania zdjęcia do druku oraz w sytuacji
dokonywania interwencji w zdjęcie: na przykład zamiast retuszowania za pomocą
pędzelka można szybko, łatwo i znacznie lepiej dokonać minimalnej zmiany przy
zastosowaniu komputera. W pracy z komputerem łącząc elementy powstałe na
różnych kontynentach i w odmiennych warunkach udajemy, że osiągamy coś
prawdziwego. Ludzie, z którymi się spotykam są zdecydowanymi przeciwnikami
używania komputera na dotychczasowych zasadach. Wolą montaż ręczny i pragną,
aby stało się jasne, że uzyskany efekt jest zabawą, a nie rzeczywistością.
Jeśli chcemy stworzyć
abstrakcyjną sytuację, w której znajdzie się samochód, to zamiast stosować
montaż komputerowy można wykorzystać technikę podwójnej czy potrójnej
ekspozycji umieszczając dany obiekt w jakimś tle tak, aby uzyskać efekt
częściowego przenikania. Dzięki temu obraz stanie się ewidentny i jednocześnie
zachowa umowność.
I.M.-B.: Gdy otrzymuje Pan
zlecenie na zdjęcie reklamowe, to od czego Pan zaczyna?
Billboard LOT-u z okazji Olimpiady w Atlancie |
T.S.:
Pierwszy etap jest bardzo ważny i dotyczy przygotowań do wykonania zdjęcia.
Staram się tu zrobić jak najwięcej: zajmuję się castingiem (naborem
modeli, czy modelek) oraz wyborem takiego stylisty, który najlepiej dobierze mi
potrzebne elementy planu i to, co ma zaprezentować model. Przeważnie tę pracę
wykonuje moja żona Małgosia, ale gdy znajduję się w innym kraju, to korzystam z
usług lokalnego stylisty, który ma najlepsze rozeznanie rynku. Jeśli mam
sfotografować psa, to zatrudniam tresera i weterynarza, a gdyby przyszło mi
zrobić zdjęcia przedstawiające jedzenie – zaprosiłbym zawodowego kucharza. Moim
zdaniem bardzo istotne jest, aby mieć możliwość bezpośredniego wpływu zarówno
na wybór modeli, jak i miejsc, w których się fotografuje. Na ogół robię to sam.
Następnym
etapem pracy jest fotografowanie. W stosunku do okresu przygotowań, a później
obróbki materiału zakończonej wywołaniem końcowego slajdu – fotografowanie trwa
najkrócej! Uważam, że fotografia aranżowana stawia właśnie takie wymagania. Po
wywołaniu filmu następuje selekcja, wykonuje się odbitki. Na ogół w moim
przypadku są to zdjęcia czarno-białe, ale bywa również, że bazą do przeróbek
jest kolor, który może być kompletnie zmieniany, początkowo – w procesie
chemicznym. Jest to nieustający eksperyment związany z tonowaniem, płukaniem,
wybielaniem, odbarwianiem, używaniem różnych kwasów. Lekko lub bardzo mocno
zabarwioną odbitkę maluję albo pokrywam piaskiem czy częściowo zdrapuję.
Wykorzystuję też projekcję slajdów. Ostatni moment, to przefotografowanie
zdjęcia na format od 35 mm do 9x12 cm – zależnie od końcowego rezultatu. Jeśli
w ostatecznym etapie chce się uzyskać ziarna jako podstawy budujące obraz,
należy wykonać reprodukcję na filmie wysokoczułym, małoobrazkowym. W swojej
pracy staram się przede wszystkim unikać rutyny.
Zdjęcie mody - SCHAPARELLI |
I.M.-B.:
W przeszłości zajmował się Pan fotoreportażem…
T.S.:
Przed moim wyjazdem do Australii wielu kolegów pasjonowało się fotografią
reportażową. W tej chwili pracuję w reklamie, która zapewnia mi łatwiejsze i
pewniejsze pieniądze. Nie znaczy to, że fotografia reklamowa „zabiła” reportaż.
Uważam, że większość z nich – do czego się może niechętnie przyznaje – i tak
prędzej czy później by zrezygnowała. Reportaż jest bowiem bardzo ciężką pracą,
którą można wykonywać do pewnego wieku, dopóki się nie ma obowiązków rodzinnych
i dopóki się jest w stu procentach wydolnym fizycznie. Trzeba wstawać
codziennie rano o czwartej czy piątej, jeździć po całym kraju, latać
samolotami…
I.M.:
Jaką rolę odgrywa improwizacja w Pana twórczości?
T.S.:
Ogromną! Improwizacja może zaistnieć wtedy, gdy autor jest elastyczny i potrafi
zauważyć wszystko to, co się dzieje dobrego na planie, a czego on nie
przewidział. Nie ma nic gorszego jak „zamknąć się” w jakimś pomyśle i sztywno
go realizować, nie zauważając choćby, że jest fenomenalne światło, które można
w tym momencie wykorzystać.
Miło
jest traktować fotografię jako zabawę i liczyć też na przypadek. Nie zignorować
go, ale pozwolić mu się zaskakiwać. Jeśli w trakcie używania jakiejś techniki
nagle występuje anomalia, to należy ją wykorzystać, spróbować polubić i
zrozumieć. W wyniku tej „pomyłki” może powstać następna technika.
Zdjęcie mody dla Romeo Gigli - Club 21 |
I.M.-B.:
Techniki, którymi posługuje się Pan w pracy (na przykład rzutowanie slajdów czy
kolorowanie, następnie przefotografowanie odbitek), a także sam sposób
przedstawiania rzeczywistości, dokonywania aranżacji planu zdjęciowego,
zakotwiczone są w nurcie fotografii kreacyjnej, a więc na pewno nie tej
dosłownie przekazującej spostrzegane obrazy. W tym sensie nie jest to obraz
prawdziwy, ale nie oznacza chyba, że zmieniając czy niejako zafałszowując –
przekazuje Pan fałsz. A zatem, na co Pan pragnie położyć akcent w swoich
pracach, jaki własny temat czy prawdę chce przekazać widzom?
T.S.
To jest bardzo filozoficzny problem. Nie można udowodnić, czy zdjęcie kłamie. Wielokrotnie
przekonywaliśmy się o tym w fotografii prasowej: tyle razy widzieliśmy zdjęcie
człowieka i zastanawialiśmy się, czy on płacze, czy się śmieje? U każdego,
nawet najbardziej cierpiącego człowieka, można znaleźć choćby sekundę
radości, zrobić w tej jednej chwili
zdjęcie i opublikować je, a dodatkowo – odpowiednim podpisem zupełnie
zafałszować całą sytuację, w stylu: „Kloszard amerykański całe życie się
cieszy”. Samo zdjęcie nie jest wiarygodnym i obiektywnym zapisem. Może być
zafałszowane przez indywidualne interpretacje. W mojej fotografii bardzo ważne
jest to, aby nigdy nie była skończona, definitywna i dawała każdemu możliwość dokonywania
absolutnie swobodnej interpretacji. Zrobiłem kiedyś zdjęcie przedstawiające
dwóch ludzi trzymających się za ręce na tle opery w Sydney. Umieszczono je na
okładce książki o emigrantach australijskich, było też wydrukowane jako plakat
i pocztówka. Bardzo dużo się o nim pisało. Dlaczego? Bo każdy może
zidentyfikować się z tymi ludźmi.
I.M.-B.:
Pana fotografia ma dużo wspólnego z surrealistycznym sposobem widzenia, a
zarazem przekształcania rzeczywistości. Dodatkowo zastosowanie aerografu do
barwienia czarno-białych odbitek sprawia, że Pana twórczość staje się bliższa
malarstwu. Czy wobec tego ma Pan swojego „surrealistycznego mistrza”?
T.S.:
Zawsze fascynował mnie Salvador Dali. Kiedy patrzyłem na jego prace, to
widziałem tam ich twórcę: człowieka z wyobraźnią, ale także z problemami
osobistymi. Surrealizm jest odbiciem stanu psychicznego i sposobu widzenia
świata. Przez wiele lat śniło mi się, że przemieszczam się ponad ziemią z
ogromną prędkością. Takie sny powodują, że jako ich „autor” muszę się z nimi
jakoś zmierzyć na jawie i czynię to poprzez własną wypowiedź, posługując się
językiem fotograficznym. To, co dzieje się w naszych głowach kiedy śpimy nie
jest tym, co zwykliśmy nazywać realnością. Najważniejsze w przypadku
manipulowania fotografią jest to, że odbieramy wszystko co nas otacza w sposób
emocjonalny i przy udziale zmysłów. Dlatego też samo zdjęcie może stanowić
jedynie dokument, prozaiczny zapis chwili. Dopiero spojrzenie na nie budzi skojarzenia,
przypominają się uczucia i zapachy, uruchamiają zmysły, które wtedy działały. Kiedy
ktoś inny spojrzy na to samo zdjęcie – może je zignorować, bo nic go z
przedstawianym obrazem nie łączy. Ważny jest więc dobór właściwej techniki do
przekazania doznań towarzyszących jakiejś chwili. W związku z tym fotografia
musi być przekształcona, powstała przy użyciu formy, która symbolicznie zastąpi
te nieistniejące już doznania zmysłowe i będzie dodatkową siłą.
I.M.-B.:
Co stanowi tę dodatkową siłę?
T.S.:
Jest nią fotografia czarno-biała sama w sobie, ponieważ odrealnienie świata
włącza naszą wyobraźnię. Kolorowe zdjęcie jest jedynie dokładnym zapisem tego,
co widzimy, ale czego nie czujemy. A czarno-biały obraz od razu nas zaskakuje
niecodziennością, natychmiast porusza naszą wyobraźnię i wzbudza emocje.
I.M.-B.:
Co daje Panu fotografia?
T.S.:
Przede wszystkim – pieniądze. Fotografia jest dla mnie formą wypowiedzi, ale
też źródłem utrzymania. Dzięki niej podróżuję i poznaję mnóstwo ludzi. Z tego,
że jest się fotografem wynika lawina zdarzeń.
Zdjęcie mody dla Romeo Gigli - Club 21 |
I.M.-B.:
Czy zazwyczaj udaje się Panu zrealizować swoje zamierzenia w fotografii
reklamowej, pogodzić własne pomysły z oczekiwaniami klientów?
T.S.:
Trzeba mieć do tego bardzo pozytywne nastawienie. Przede wszystkim pamiętać o
tym, że wykonuje się usługi, czyli że należy ukryć własne ambicje. Gdy ktoś do
mnie przychodzi i mówi, że robi kampanię adresowaną do starszych ludzi, to muszę
wykonać takie zdjęcia, które ich nie odstraszą, ale dadzą przyjemność. Jeśli
natomiast nie akceptuję postawionych warunków, to moim obowiązkiem jest
powiedzieć, że tego nie czuję i nie będę zajmować się danym zleceniem. Gdybym,
mimo wszystko, podjął się wykonania takiej pracy – to zapewne z fatalnym
skutkiem i wszyscy by to odczuli. Kiedyś nie mogłem pozwolić sobie na
dokonywanie takich wyborów, ale teraz sytuacja się zmieniła.
Jeśli
nie można stworzyć tego, co się chce i stanowi to silny stres – należy po
powrocie do domu zrobić sobie takie zdjęcia, które zminimalizują napięcie. Parę
razy uwikłałem się w bardzo długie kampanie hoteli. Na początku reagowałem entuzjastycznie,
ale potem mój zapał osłabł, gdy wszystko zaczęło się powtarzać. Przed
zrobieniem „hotelowych” zdjęć w nowym państwie i w nowym mieście wychodziłem
więc na ulice i robiłem dla siebie 4-5 filmów, a potem z przyjemnością
kontynuowałem pracę. To jest dobra metoda na odreagowanie.
I.M.-B.: Jeśli przyszłoby Panu podsumować to, co zdarzało się i nadal dzieje się w Pana życiu uważałby Pan, że realizacja własnych zamierzeń zależy od…
T.S.:
…ambicji, szczęścia i możliwości.
I.M.-B.:
Pierwsze skojarzenie w związku ze słowem: Ja…
T.S.:
…jest to zbyt często używane słowo.
I.M.-B.:
Gdyby mógł Pan teraz dokończyć zdanie rozpoczynające się od wyrazu: trudności…
T.S.:
…często mogą bardzo pomóc, bo stwarzają sytuację presji.
I.M.-B.: Nad czym Pan obecnie pracuje w Polsce?
T.S.:
W tej chwili mam trzy lub cztery zamówienia dla „Twojego Stylu”. Duża liczba
zleceń stanowi miłe zaskoczenie, bo jeszcze rok temu wydawało mi się, że proces
nasycania rynku zdjęciami o walorach czysto technicznych będzie dłuższy, a
zapotrzebowanie na taką fotografię, jaką ja się zajmuję, jest sprawą bardziej
odległej przyszłości. Okazało się jednak inaczej.
I.M.-B.:
Dziękuję za rozmowę
Wszystkie zdjęcia: Tomasz Sikora
Rozmawiała: Iza Makiewicz-Brzezińska
Dziękuję Panu Tomaszowi Sikorze za wyrażenie zgody na publikację zdjęć. Jednocześnie odsyłam do jego strony internetowej: http://www.tomeksikora.eu/
Wszystkie zdjęcia: Tomasz Sikora
Rozmawiała: Iza Makiewicz-Brzezińska
Dziękuję Panu Tomaszowi Sikorze za wyrażenie zgody na publikację zdjęć. Jednocześnie odsyłam do jego strony internetowej: http://www.tomeksikora.eu/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz