Wiele lat temu moja żona przeprowadziła cykl wywiadów z czołowymi polskimi fotografami; niestety po tych tekstach nie został żaden ślad w Internecie. Postanowiłem je zrekonstruować. Teksty zostały wpisane od nowa i uzyskałem zgodę na publikację tych samych zdjęć, które towarzyszyły oryginalnym wywiadom. Dzisiaj pierwszy z odtworzonych wywiadów, przeprowadzony w roku 1996 z Krzysztofem Gierałtowskim, legendą polskiej fotografii. portretowej Tekstowi towarzyszą znakomite zdjęcia portretowe jego autorstwa. W wywiadzie, który stanowi cenny zapis "stanu ducha" fotografii sprzed lat dwudziestu, zawarte są barwne opowieści fotografa o perypetiach zawodowych i zrealizowanych sesjach portretowych.
Iza Makiewicz-Brzezińska: Kiedyś miał pan zostać lekarzem, studiował też w szkole filmowej, ale ostatecznie – wybrał zawód fotografa…
Krzysztof Gierałtowski: Uważam że mógłbym być bardzo dobrym lekarzem, jednakże
ze względu na mój zły charakter nie nadaję się do pracy w zhierarchizowanym
świecie medycyny. Jako fotograf wykonywałem czasem „operację”, którą
najtrafniej określają słowa: „naplucie redaktorowi naczelnemu na głowę”.
Kończyło się to zwykle wyrzuceniem z pracy. Nie miałem jednak żadnych kłopotów
ze znajdowaniem następnego zajęcia, ponieważ redaktorzy naczelni są rozliczani
przede wszystkim z tego, czy ich pracownicy dobrze wykonują swój zawód. Ale
gdybym jako lekarz zachował się równie bezceremonialnie wobec profesora –
skończyłoby się to dla mnie o wiele gorzej!
Przez dwa lata studiowałem także w szkole filmowej.
Zrezygnowałem w momencie, gdy uświadomiłem sobie, że po ukończeniu nauki mam „szansę”
zostać trybikiem w machinie kinematografii. A to nie odpowiadało mojemu
charakterowi! Zacząłem więc pracować jako fotograf w ubeckich pismach
młodzieżowych takich jak „Płomienie” czy „Walka Młodych”. Początkowo
fotografowałem przecięcia wstęg, ale wkrótce już jeździłem po Polsce w
poszukiwaniu innych tematów. Moje zdjęcia z kopalń, hut i budów przemysłowych
były potrzebne towarzyszom dla zilustrowania artykułów o klasie robotniczej.
W 1969 roku, kiedy – obok Rolkego i Kossakowskiego –
współpracowałem z miesięcznikiem „Ty i Ja” (etatów tam nie było) zapełniając
zdjęciami 10 do 15 stron pisma, byłem już cenionym fotografem mody. Chciałem
jednak spróbować swoich sił za granicą i tak oto znalazłem się w Zurychu.
Miałem pięć dolarów w kieszeni i aparaty Exacta Varex 2 A wraz z zestawem obiektywów. Przez ponad rok poznawałem kapitalizm, często bywałem
głodny. Pamiętam, że kiedyś siedząc na ławce nad jeziorem patrzyłem jak bogaci
Szwajcarzy karmią mewy, a ja nie miałem ani grosza nawet na telefon i krew mnie
zalewała! Ale później znowu dopisało mi szczęście. Zrobiłem kilka okładek dla
szwajcarskiego „Elle”, następnie wspólnie z pewnym Szwajcarem urządziliśmy studio
w wynajętej willi. Zaczęło mi się powodzić, ale mój partner, któremu nie szło –
postanowił się mnie pozbyć. Zmienił zamki w drzwiach i tak oto zostałem na
ulicy. Na szczęście miałem w Szwajcarii przyjaciół, którzy mi pomogli. Podjąłem
prace dla agencji reklamowych. W trakcie tego pobytu za granicą korzystałem też
z uprzejmości pewnego bogatego fotografa szwajcarskiego, który udostępnił mi
swoje studio, mieszczące się w jedenastopiętrowym wieżowcu stanowiącym jego
własność. W zamian chciał jedynie oglądać moje fotografie zanim opuszczą jego
pracownię. Jak się później okazało – nie tylko. Bez pytania mnie o zdanie,
wykorzystał kiedyś mój pomysł. Taka widocznie była cena za umożliwienie mi
pracy w jego studiu…
Dzięki trwającej ponad rok tułaczce poza granicami kraju –
stałem się jednym z pierwszych w Polsce posiadaczy Nikona F z kilkunastoma
obiektywami. Przebywając za granicą uświadomiłem sobie jednak, że aby wykonywać
zawód fotografa nie wystarczą dobre chęci i sprzęt. Trzeba mieć zaplecze
finansowe, być przedsiębiorcą. Teraz, po trzydziestu latach pracy w tym
zawodzie, postaram się doprowadzić do realizacji dawnych zamierzeń. Otwieram
bowiem własną galerię i studio. Ciągle pracuję nad kolekcją, którą nazywam „Polacy
– portrety współczesne”. Liczy ona już około 40 tysięcy negatywów portretowych.
Moje zdjęcia znajdują się w wielu najlepszych muzeach, między
innymi w Niemczech, Francji, Holandii, Norwegii, USA, Rosji.
I. M.-B.: Zbioru jakich cech, określeń czy skojarzeń
użyłby Pan do opisania siebie jako fotografa?
K.G.: Uważam się za „samouka”. Na szczęście nie ukończyłem żadnych studiów,
chociaż kształciłem się łącznie przez dziesięć lat na różnych uczelniach. Kiedyś
ubawiłem się setnie oblewając „na sucho” test egzaminacyjny do renomowanej
amerykańskiej szkoły fotograficznej. Przez trzydzieści lat fotografowania
ustawicznie czegoś się uczę.
Obecnie mogę stwierdzić, że po długim okresie poszukiwań i
eksperymentów z własną osobą w pełni odnalazłem się w zawodzie fotografa.
Zaakceptowałem siebie jako fotografa. Lubię wykonywać tę pracę, mimo że łączy
się ona dla mnie z silnym stresem i wymaga maksymalnej koncentracji. Uważam się
za perfekcjonistę i nie robię chałtur. Staram się podpisywać wszystkie moje
prace – również te dla agencji reklamowych. Podróże natomiast skłaniają mnie do
dokonywania porównań. Fotograf na świecie to człowiek aktywny, inteligentny,
wszechstronnie wykształcony. W Polsce – fotografami często zostają ludzie,
którzy są wprawdzie dynamiczni, ale nie potrafią realizować się w innych
dziedzinach. Brak wykształcenia fotograficznego dodatkowo zwiększa jeszcze
prawdopodobieństwo ich wegetacji. Jest to grupa niedouczonych, zagonionych i
ubogich ludzi.
Może ja miałem więcej szczęścia, albo byłem bardziej aktywny
i uparty niż oni… Ale też dopiero po około dwudziestu latach wykonywania tego
zawodu mogłem kupić niewielkie mieszkanie, w którym wreszcie urządziłem
pracownię. Ostatnio jednak zdałem sobie sprawę, że nie mogę dalej tam tkwić, bo
poważni zleceniodawcy będą mnie omijać. Współpraca z fotografem, który nie ma
eleganckich i obszernych pomieszczeń obniża bowiem prestiż agencji reklamowej w
oczach klienta. To skłoniło mnie to wykonania kolejnego szaleńczego
eksperymentu w moim życiu: wynajęcia spalonych pomieszczeń, w których urządzam
galerię i studio. W nocy budzę się zlany potem myśląc: A jeśli nic z tego
nie wyjdzie? Wtedy będę siedzieć w tych pustych murach i płakać. Nikt
przecież nie udzielił mi gwarancji na sukces i wszystko może się zdarzyć.
I.M.-B.: Jakie osoby, Pana zdaniem, nie mają
predyspozycji do wykonywania zawodu fotografa?
K.G.: Do tej pracy niewątpliwie nie nadają
się „mięczaki”, przede wszystkim jednak ludzie pozbawieni wrażliwości
plastycznej i wyobraźni.
Powstaje pytanie: czy osiągnie się
zamierzony efekt związany z fotografowaniem człowieka, zachowując się wobec
niego układnie i grzecznie czy też – arogancko? Potrzebne jest tu olbrzymie
wyczucie. Nie należy przy tym zapominać, że powinno się zostać partnerem osoby
fotografowanej. Dobrą ilustracją tego, o czym mówię jest przykład mojej rozmowy
z Jerzym Maksymiukiem, którego miałem fotografować. Powiedziałem mu na wstępie,
że go lubię ale… jego twarz przypomina kartofel. Po tym stwierdzeniu zapadła
dłuższa cisza. Następnie zaproponowałem namalowanie mu na twarzy białej maski
klowna. W momencie, gdy ją malowano ktoś zapytał: Panie Jerzy, co Pan robi?!
A Maksymiuk na to: „Pan Gierałtowski powiedział mi, żeby tak właśnie
postąpić i ja mu wierzę”. Dla mnie, po latach, jest to jeden z najwspanialszych
komplementów.
I.M.-B.: Sposób przedstawienia twarzy modela „mówi”
więcej o nim, czy o Panu?
K.G.: Taką fotografię, jaką ja się „od serca”
zajmuję określam mianem portretu subiektywnego, przekazującego pewną
prawdę o fotografowanych ludziach. Doszedłem do wniosku, że najlepiej
skoncentrować się na jednej dominującej cesze i ją właśnie pokazać. W taki
sposób powstaje zdjęcie o tym, co ja zobaczyłem w danej osobie. Na przykład
Lutosławskiego sfotografowałem tak, aby jawił się w świadomości społecznej jako
guru.
I.M.-B.: Ma Pan zapewne własną definicję
fotografii…
K.G.: Mówię o sobie, że fotografuję ludzi w
działaniu. Fotografia umożliwia mi natomiast osiąganie satysfakcji płynącej z
realizacji własnych zamierzeń, stanowiąc także klucz do świata i sukcesu.
Jedynie nowatorskie pomysły zawierające pierwiastek metafizyczny, realizowane
na granicy świadomości – można nazwać Sztuką. Na co dzień jest się jedynie
fotografem, który tworzy lepsze lub gorsze zdjęcia.
I.M.-B.: Czy Pana twórczość wiąże się bardziej
ze sferą emocjonalną czy intelektualną?
K.G.: To jest bardzo złożony problem. Zawsze
koduję w wykonywanych portretach pewne komunikaty. Znaczna część moich zdjęć
powstawała w czasach, gdy w tym kraju nie było wesoło… Kiedy pod koniec lat 70.
fotografowałem Janusza Kijowskiego przytulonego do porowatej, betonowej ściany –
wiedziałem, że jego filmy nie mogły być wówczas pokazywane. Kijowskiego
umieściłem w czarnym wnętrzu, tylko trochę światła pojawiło się na jego twarzy
i w tle. Wykonałem prace intelektualną, która jednocześnie powstawała
spontanicznie, na granicy podświadomości.
Kolejnym przykładem ilustrującym to
zagadnienie może być następująca historia: gdy pojawiłem się z zamiarem
wykonania portretu u wybitnego teatrologa – profesora Adamskiego – zobaczyłem wiszący
u niego na ścianie rozbity zegarek, który należał do jego ojca zamordowanego w
Oświęcimiu. Patrząc na Adamskiego widziałem człowieka przestraszonego, który z
jednej strony „zaplątał się w komuchów”, a z drugiej – którego udziałem stały
się ciężkie doświadczenia związane z losem Żydów polskich. Zrobiłem mu zdjęcia,
ale nie oddawały one tragizmu tej postaci. Dodatkowo – odstające uszy i łysina zupełnie
przesłaniały jarzącą się w jego oczach inteligencję i żywotność. Dlatego też
kupiłem bandaż elastycznym ufarbowałem go na czarno i poprosiłem profesora o
zabandażowanie sobie głowy tak, aby jedynie twarz pozostała odsłonięta.
Uzyskałem w tej sposób efekt, o który mi chodziło. W rezultacie mam zaszczyt być
przyjacielem Jerzego Adamskiego.
I.M.-B.: Świat przez Pana kreowany jest
przeważnie czarno-biały, Jakie czynniki uwarunkowały taki wybór?
K.G.: Już w latach 60., pracując dla
Wydawnictw Handlu Zagranicznego-AGPOL, zetknąłem się z fotografią kolorową. Ale
do niedawna w Polsce druk takiej fotografii był koszmarny! Efekty mojej pracy
były niweczone. W fotografii czarno-białej, łatwiej, niż w barwnej, sterować
całością procesu przy stosunkowo skromnych środkach. Fotografia kolorowa, która
uwielbiam, niewątpliwie zwiększa możliwości kreacyjne, ale niesie też ze sobą pewne
niebezpieczeństwo. Powstaje cała masa zdjęć, w których z tego koloru nic nie
wynika. Barwa przedstawiona na fotografii tak jak ją widzimy – nie wzbudza
emocji. Kolor bowiem wymaga świadomego działania. Powstające właśnie studio ma
otworzyć przede mną nowe możliwości techniczne, w tym również w zakresie
fotografii barwnej.
I.M.-B.: Za pomocą jakich zabiegów, metod czy
technik można osiągnąć coś nowego i niezwykłego w fotografii, poddawać eksploracji
obszary, które jeszcze nie są odkryte?
K.G.: Wiele moich zdjęć powstawało na granicy błędu technicznego,
który zauważyłem i akceptowałem, jako coś innego i wyjątkowego. Z błędami takimi jak: niedoświetlenie,
prześwietlenie czy poruszenie – związane są właśnie te ciągle odkrywane
obszary.
I.M.-B.: Użył Pan kiedyś w wywiadzie sformułowania:
Ja już ten wyścig wygrałem. Sens tej wypowiedzi można interpretować
wprost jako pewność, że dotychczasowe osiągnięcia są w pełni wystarczające. Z
drugiej strony – taką postawę można też tłumaczyć w kategoriach przejawu i
efektu mechanizmów obronnych, związanych chociażby z obawą przed dalszą walką…
Jak dziś, z perspektywy czasu, skomentowałby Pan swoją wypowiedź?
K.G.: Jak Pani widzi – stanąłem już na następnym
torze! Wówczas miałem na myśli to, że wykonałem olbrzymią pracę fotografując
polską inteligencję, a następnie włożyłem mnóstwo energii w sprzedaż tych zdjęć
do renomowanych kolekcji. Dzięki temu, że znalazły się w światowych zbiorach
muzealnych – pozostają w ciągłym obiegu kulturalnym. Zrealizowałem cel, który
wówczas przed sobą postawiłem.
I.M.-B.: Proszę zatem opowiedzieć o tym „następnym torze”.
I.M.-B.: Proszę zatem opowiedzieć o tym „następnym torze”.
K.G.: Wobec tego, że obecnie nie ma
materialnego zapotrzebowania na fotografię portretową, a jest – na reklamową,
nią właśnie się zajmuję. Chociaż nadal wierzę, że ktoś się wreszcie ocknie w
tym kraju i poprosi mnie o fotografowanie najwybitniejszych przedstawicieli
naszego społeczeństwa. Jednakże, z drugiej strony mam świadomość, że mogłyby
zdarzyć się sytuacje, kiedy takie prośby wywołałyby u mnie mieszane uczucia. W
krajach demokratycznych istnieje zwyczaj portretowania prezydentów przez najlepszych
w tej dziedzinie fotografów. Nawiedza mnie czasem koszmarny sen: Kwaśniewski
życzy sobie, abym wykonał mu portret oficjalny! Budząc się odczuwam
zakłopotanie i nie wiem, co mógłbym mu odpowiedzieć. Obecny Pan Prezydent,
Aleksander Kwaśniewski, z którym teraz spotykam się czasami na przyjęciach
dyplomatycznych, swojego czasu wyrzucił mnie z pracy i właściwie nigdy minie
nie przeprosił. Nie miałem natomiast oporów portretując w roku 1986 generała
Jaruzelskiego pozbawionego okularów, bo byłem ciekaw jakim jest człowiekiem.
Zdjęcie znalazło się na okładce angielskiej książki Maxwela. Mam też portret
Lecha Wałęsy jako „ludowego trybuna”. Żałuję, że nie chciał stanąć na dźwigu
nad Stocznią Gdańską w geście ukrzyżowanego, ale gotowego do „obłapki”. Jak
widać z rozwoju sytuacji takie zdjęcie byłoby po latach wciąż aktualne.
Wracając do moich obecnych planów: we
własnej galerii „Studio Gierałtowski” zamierzam pokazywać zarówno fotografie, jak i wszystko co mnie
interesuje. Wyobrażam sobie, że mógłbym na przykład wystawiać obrazy łącznie z
wykonanymi przeze mnie portretami ich twórców. Mam też inne pomysły. Chciałbym
zorganizować wystawę zdjęć wykonanych przez wielu fotografów, a
przedstawiających Krzysztofa Kieślowskiego. Do tej pory, w związku z
ogłoszeniem, które zamieściłem, tylko jeden fotograf zgłosił gotowość
uczestniczenia w tym przedsięwzięciu. Świadczy to o tym, że środowisko
fotograficzne nie ujawnia potrzeby współdziałania. Fotografia ma służyć
realizacji pomysłów i idei, ale też temu, aby na świecie było lepiej. W
przypadku trwającej w tej chwili w galerii „Świat Fotografii” wystawy moich
prac pod tytułem „Cmentarz mojego dziadka” – użyłem fotografii jako sposobu
zaprotestowania przeciw dewastacji cmentarzy wiejskich.
I.M.-B.: Jakie skojarzenie wywołują w Panu
słowa: „wierzę, że…”?
K.G.: …ludzie są dobrzy i mnie nie
oszukają. Mimo doznawanych przykrości staram się nie rozwijać w sobie uczuć
negatywnych, bo wiem, że są one autodestrukcyjne.
I.M.-B.: Pana zdaniem „najważniejsze w życiu
jest…”
K.G.: …dążenie do szczęścia. Poprzez
moje obecne działania chciałbym przekazać innym ważną informację o tym, że
fotograf dzisiaj musi być przedsiębiorcą realizującym własne pomysły, gotowym
do podejmowania ryzyka.
Rozmawiała Iza Makiewicz-Brzezińska
Zdjęcia: Krzyszof Gierałtowski
Zdjęcia: Krzyszof Gierałtowski
Na zdjęciach:
Elżbieta GierałtowskaJerzy Grzegorzewski
Wojciech Pszoniak
Jerzy Maksymiuk
Erwin Axer
Witold Lutosławski
Stasys Eidrigevičius
Józef Grabski
Dziękuję Panu Krzysztofowi
Gierałtowskiemu za wyrażenie zgody na publikację zdjęć. Jednocześnie odsyłam
do jego strony internetowej: http://www.gieraltowski.pl/
KRZYSZTOF GIERAŁTOWSKI - A SUBJECTIVE PORTRAIT
Many
years ago my wife interviewed leading Polish photographers; unfortunately, today
there is no trace of those interviews in the world wide web. I decided to
recreate them, by retyping them and obtaining consent for the publication of
the same photos that accompanied the original texts. This is the first of the
reconstructed interviews, with Krzysztof Gierałtowski - a legend of Polish portrait
photography - dating back to 1996. The text is accompanied by excellent portraits
taken by him. The interview, being a valuable record of the “state of mind” of
photography twenty years ago, contains colourful stories told by the
photographer about ups and downs of his professional career and some of the portrait
photoshoots he has done.
To learn more about the photography of Krzysztof Gierałtowski, please go to his website: http://www.gieraltowski.pl/strona/angielski/index.html
Wielce ciekawe wywiady! Czytam i będę polecał.
OdpowiedzUsuńNotabene wychowałem się na Pańskiej książce "Canon EOS System", wielce się cieszę że znalazłem Pana blog. Zagłębiam się w lekturę. Pozdrawiam!