poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Krzysztof Gierałtowski: portret subiektywny

Wiele lat temu moja żona przeprowadziła cykl wywiadów z czołowymi polskimi fotografami; niestety po tych tekstach nie został żaden ślad w Internecie. Postanowiłem je zrekonstruować. Teksty zostały wpisane od nowa i uzyskałem zgodę na publikację tych samych zdjęć, które towarzyszyły oryginalnym wywiadom. Dzisiaj pierwszy z odtworzonych wywiadów, przeprowadzony w roku 1996 z Krzysztofem Gierałtowskim, legendą polskiej fotografii. portretowej Tekstowi towarzyszą znakomite zdjęcia portretowe jego autorstwa. W wywiadzie, który stanowi cenny zapis "stanu ducha" fotografii sprzed lat dwudziestu, zawarte są barwne opowieści fotografa o perypetiach zawodowych i zrealizowanych sesjach portretowych.

Iza Makiewicz-Brzezińska: Kiedyś miał pan zostać lekarzem, studiował też w szkole filmowej, ale ostatecznie – wybrał zawód fotografa…

Krzysztof Gierałtowski: Uważam że mógłbym być bardzo dobrym lekarzem, jednakże ze względu na mój zły charakter nie nadaję się do pracy w zhierarchizowanym świecie medycyny. Jako fotograf wykonywałem czasem „operację”, którą najtrafniej określają słowa: „naplucie redaktorowi naczelnemu na głowę”. Kończyło się to zwykle wyrzuceniem z pracy. Nie miałem jednak żadnych kłopotów ze znajdowaniem następnego zajęcia, ponieważ redaktorzy naczelni są rozliczani przede wszystkim z tego, czy ich pracownicy dobrze wykonują swój zawód. Ale gdybym jako lekarz zachował się równie bezceremonialnie wobec profesora – skończyłoby się to dla mnie o wiele gorzej! 


Przez dwa lata studiowałem także w szkole filmowej. Zrezygnowałem w momencie, gdy uświadomiłem sobie, że po ukończeniu nauki mam „szansę” zostać trybikiem w machinie kinematografii. A to nie odpowiadało mojemu charakterowi! Zacząłem więc pracować jako fotograf w ubeckich pismach młodzieżowych takich jak „Płomienie” czy „Walka Młodych”. Początkowo fotografowałem przecięcia wstęg, ale wkrótce już jeździłem po Polsce w poszukiwaniu innych tematów. Moje zdjęcia z kopalń, hut i budów przemysłowych były potrzebne towarzyszom dla zilustrowania artykułów o klasie robotniczej.
W 1969 roku, kiedy – obok Rolkego i Kossakowskiego – współpracowałem z miesięcznikiem „Ty i Ja” (etatów tam nie było) zapełniając zdjęciami 10 do 15 stron pisma, byłem już cenionym fotografem mody. Chciałem jednak spróbować swoich sił za granicą i tak oto znalazłem się w Zurychu. Miałem pięć dolarów w kieszeni i aparaty Exacta Varex 2 A wraz z zestawem obiektywów. Przez ponad rok poznawałem kapitalizm, często bywałem głodny. Pamiętam, że kiedyś siedząc na ławce nad jeziorem patrzyłem jak bogaci Szwajcarzy karmią mewy, a ja nie miałem ani grosza nawet na telefon i krew mnie zalewała! Ale później znowu dopisało mi szczęście. Zrobiłem kilka okładek dla szwajcarskiego „Elle”, następnie wspólnie z pewnym Szwajcarem urządziliśmy studio w wynajętej willi. Zaczęło mi się powodzić, ale mój partner, któremu nie szło – postanowił się mnie pozbyć. Zmienił zamki w drzwiach i tak oto zostałem na ulicy. Na szczęście miałem w Szwajcarii przyjaciół, którzy mi pomogli. Podjąłem prace dla agencji reklamowych. W trakcie tego pobytu za granicą korzystałem też z uprzejmości pewnego bogatego fotografa szwajcarskiego, który udostępnił mi swoje studio, mieszczące się w jedenastopiętrowym wieżowcu stanowiącym jego własność. W zamian chciał jedynie oglądać moje fotografie zanim opuszczą jego pracownię. Jak się później okazało – nie tylko. Bez pytania mnie o zdanie, wykorzystał kiedyś mój pomysł. Taka widocznie była cena za umożliwienie mi pracy w jego studiu…

Dzięki trwającej ponad rok tułaczce poza granicami kraju – stałem się jednym z pierwszych w Polsce posiadaczy Nikona F z kilkunastoma obiektywami. Przebywając za granicą uświadomiłem sobie jednak, że aby wykonywać zawód fotografa nie wystarczą dobre chęci i sprzęt. Trzeba mieć zaplecze finansowe, być przedsiębiorcą. Teraz, po trzydziestu latach pracy w tym zawodzie, postaram się doprowadzić do realizacji dawnych zamierzeń. Otwieram bowiem własną galerię i studio. Ciągle pracuję nad kolekcją, którą nazywam „Polacy – portrety współczesne”. Liczy ona już około 40 tysięcy negatywów portretowych.
Moje zdjęcia znajdują się w wielu najlepszych muzeach, między innymi w Niemczech, Francji, Holandii, Norwegii, USA, Rosji.
I. M.-B.: Zbioru jakich cech, określeń czy skojarzeń użyłby Pan do opisania siebie jako fotografa?
K.G.: Uważam się za „samouka”. Na szczęście nie ukończyłem żadnych studiów, chociaż kształciłem się łącznie przez dziesięć lat na różnych uczelniach. Kiedyś ubawiłem się setnie oblewając „na sucho” test egzaminacyjny do renomowanej amerykańskiej szkoły fotograficznej. Przez trzydzieści lat fotografowania ustawicznie czegoś się uczę.

Obecnie mogę stwierdzić, że po długim okresie poszukiwań i eksperymentów z własną osobą w pełni odnalazłem się w zawodzie fotografa. Zaakceptowałem siebie jako fotografa. Lubię wykonywać tę pracę, mimo że łączy się ona dla mnie z silnym stresem i wymaga maksymalnej koncentracji. Uważam się za perfekcjonistę i nie robię chałtur. Staram się podpisywać wszystkie moje prace – również te dla agencji reklamowych. Podróże natomiast skłaniają mnie do dokonywania porównań. Fotograf na świecie to człowiek aktywny, inteligentny, wszechstronnie wykształcony. W Polsce – fotografami często zostają ludzie, którzy są wprawdzie dynamiczni, ale nie potrafią realizować się w innych dziedzinach. Brak wykształcenia fotograficznego dodatkowo zwiększa jeszcze prawdopodobieństwo ich wegetacji. Jest to grupa niedouczonych, zagonionych i ubogich ludzi.
Może ja miałem więcej szczęścia, albo byłem bardziej aktywny i uparty niż oni… Ale też dopiero po około dwudziestu latach wykonywania tego zawodu mogłem kupić niewielkie mieszkanie, w którym wreszcie urządziłem pracownię. Ostatnio jednak zdałem sobie sprawę, że nie mogę dalej tam tkwić, bo poważni zleceniodawcy będą mnie omijać. Współpraca z fotografem, który nie ma eleganckich i obszernych pomieszczeń obniża bowiem prestiż agencji reklamowej w oczach klienta. To skłoniło mnie to wykonania kolejnego szaleńczego eksperymentu w moim życiu: wynajęcia spalonych pomieszczeń, w których urządzam galerię i studio. W nocy budzę się zlany potem myśląc: A jeśli nic z tego nie wyjdzie? Wtedy będę siedzieć w tych pustych murach i płakać. Nikt przecież nie udzielił mi gwarancji na sukces i wszystko może się zdarzyć.
I.M.-B.: Jakie osoby, Pana zdaniem, nie mają predyspozycji do wykonywania zawodu fotografa?
K.G.: Do tej pracy niewątpliwie nie nadają się „mięczaki”, przede wszystkim jednak ludzie pozbawieni wrażliwości plastycznej i wyobraźni.
Powstaje pytanie: czy osiągnie się zamierzony efekt związany z fotografowaniem człowieka, zachowując się wobec niego układnie i grzecznie czy też – arogancko? Potrzebne jest tu olbrzymie wyczucie. Nie należy przy tym zapominać, że powinno się zostać partnerem osoby fotografowanej. Dobrą ilustracją tego, o czym mówię jest przykład mojej rozmowy z Jerzym Maksymiukiem, którego miałem fotografować. Powiedziałem mu na wstępie, że go lubię ale… jego twarz przypomina kartofel. Po tym stwierdzeniu zapadła dłuższa cisza. Następnie zaproponowałem namalowanie mu na twarzy białej maski klowna. W momencie, gdy ją malowano ktoś zapytał: Panie Jerzy, co Pan robi?! A Maksymiuk na to: „Pan Gierałtowski powiedział mi, żeby tak właśnie postąpić i ja mu wierzę”. Dla mnie, po latach, jest to jeden z najwspanialszych komplementów.
I.M.-B.: Sposób przedstawienia twarzy modela „mówi” więcej o nim, czy o Panu?
K.G.: Taką fotografię, jaką ja się „od serca” zajmuję określam mianem portretu subiektywnego, przekazującego pewną prawdę o fotografowanych ludziach. Doszedłem do wniosku, że najlepiej skoncentrować się na jednej dominującej cesze i ją właśnie pokazać. W taki sposób powstaje zdjęcie o tym, co ja zobaczyłem w danej osobie. Na przykład Lutosławskiego sfotografowałem tak, aby jawił się w świadomości społecznej jako guru.
I.M.-B.: Ma Pan zapewne własną definicję fotografii…
K.G.: Mówię o sobie, że fotografuję ludzi w działaniu. Fotografia umożliwia mi natomiast osiąganie satysfakcji płynącej z realizacji własnych zamierzeń, stanowiąc także klucz do świata i sukcesu. Jedynie nowatorskie pomysły zawierające pierwiastek metafizyczny, realizowane na granicy świadomości – można nazwać Sztuką. Na co dzień jest się jedynie fotografem, który tworzy lepsze lub gorsze zdjęcia.
I.M.-B.: Czy Pana twórczość wiąże się bardziej ze sferą emocjonalną czy intelektualną?
K.G.: To jest bardzo złożony problem. Zawsze koduję w wykonywanych portretach pewne komunikaty. Znaczna część moich zdjęć powstawała w czasach, gdy w tym kraju nie było wesoło… Kiedy pod koniec lat 70. fotografowałem Janusza Kijowskiego przytulonego do porowatej, betonowej ściany – wiedziałem, że jego filmy nie mogły być wówczas pokazywane. Kijowskiego umieściłem w czarnym wnętrzu, tylko trochę światła pojawiło się na jego twarzy i w tle. Wykonałem prace intelektualną, która jednocześnie powstawała spontanicznie, na granicy podświadomości.
Kolejnym przykładem ilustrującym to zagadnienie może być następująca historia: gdy pojawiłem się z zamiarem wykonania portretu u wybitnego teatrologa – profesora Adamskiego – zobaczyłem wiszący u niego na ścianie rozbity zegarek, który należał do jego ojca zamordowanego w Oświęcimiu. Patrząc na Adamskiego widziałem człowieka przestraszonego, który z jednej strony „zaplątał się w komuchów”, a z drugiej – którego udziałem stały się ciężkie doświadczenia związane z losem Żydów polskich. Zrobiłem mu zdjęcia, ale nie oddawały one tragizmu tej postaci. Dodatkowo – odstające uszy i łysina zupełnie przesłaniały jarzącą się w jego oczach inteligencję i żywotność. Dlatego też kupiłem bandaż elastycznym ufarbowałem go na czarno i poprosiłem profesora o zabandażowanie sobie głowy tak, aby jedynie twarz pozostała odsłonięta. Uzyskałem w tej sposób efekt, o który mi chodziło. W rezultacie mam zaszczyt być przyjacielem Jerzego Adamskiego.

I.M.-B.: Świat przez Pana kreowany jest przeważnie czarno-biały, Jakie czynniki uwarunkowały taki wybór?
K.G.: Już w latach 60., pracując dla Wydawnictw Handlu Zagranicznego-AGPOL, zetknąłem się z fotografią kolorową. Ale do niedawna w Polsce druk takiej fotografii był koszmarny! Efekty mojej pracy były niweczone. W fotografii czarno-białej, łatwiej, niż w barwnej, sterować całością procesu przy stosunkowo skromnych środkach. Fotografia kolorowa, która uwielbiam, niewątpliwie zwiększa możliwości kreacyjne, ale niesie też ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Powstaje cała masa zdjęć, w których z tego koloru nic nie wynika. Barwa przedstawiona na fotografii tak jak ją widzimy – nie wzbudza emocji. Kolor bowiem wymaga świadomego działania. Powstające właśnie studio ma otworzyć przede mną nowe możliwości techniczne, w tym również w zakresie fotografii barwnej.
I.M.-B.: Za pomocą jakich zabiegów, metod czy technik można osiągnąć coś nowego i niezwykłego w fotografii, poddawać eksploracji obszary, które jeszcze nie są odkryte?
K.G.: Wiele moich zdjęć  powstawało na granicy błędu technicznego, który zauważyłem i akceptowałem, jako coś innego i wyjątkowego.  Z błędami takimi jak: niedoświetlenie, prześwietlenie czy poruszenie – związane są właśnie te ciągle odkrywane obszary.
I.M.-B.: Użył Pan kiedyś w wywiadzie sformułowania: Ja już ten wyścig wygrałem. Sens tej wypowiedzi można interpretować wprost jako pewność, że dotychczasowe osiągnięcia są w pełni wystarczające. Z drugiej strony – taką postawę można też tłumaczyć w kategoriach przejawu i efektu mechanizmów obronnych, związanych chociażby z obawą przed dalszą walką… Jak dziś, z perspektywy czasu, skomentowałby Pan swoją wypowiedź?
K.G.: Jak Pani widzi – stanąłem już na następnym torze! Wówczas miałem na myśli to, że wykonałem olbrzymią pracę fotografując polską inteligencję, a następnie włożyłem mnóstwo energii w sprzedaż tych zdjęć do renomowanych kolekcji. Dzięki temu, że znalazły się w światowych zbiorach muzealnych – pozostają w ciągłym obiegu kulturalnym. Zrealizowałem cel, który wówczas przed sobą postawiłem.
I.M.-B.: Proszę zatem opowiedzieć o tym „następnym torze”.
K.G.: Wobec tego, że obecnie nie ma materialnego zapotrzebowania na fotografię portretową, a jest – na reklamową, nią właśnie się zajmuję. Chociaż nadal wierzę, że ktoś się wreszcie ocknie w tym kraju i poprosi mnie o fotografowanie najwybitniejszych przedstawicieli naszego społeczeństwa. Jednakże, z drugiej strony mam świadomość, że mogłyby zdarzyć się sytuacje, kiedy takie prośby wywołałyby u mnie mieszane uczucia. W krajach demokratycznych istnieje zwyczaj portretowania prezydentów przez najlepszych w tej dziedzinie fotografów. Nawiedza mnie czasem koszmarny sen: Kwaśniewski życzy sobie, abym wykonał mu portret oficjalny! Budząc się odczuwam zakłopotanie i nie wiem, co mógłbym mu odpowiedzieć. Obecny Pan Prezydent, Aleksander Kwaśniewski, z którym teraz spotykam się czasami na przyjęciach dyplomatycznych, swojego czasu wyrzucił mnie z pracy i właściwie nigdy minie nie przeprosił. Nie miałem natomiast oporów portretując w roku 1986 generała Jaruzelskiego pozbawionego okularów, bo byłem ciekaw jakim jest człowiekiem. Zdjęcie znalazło się na okładce angielskiej książki Maxwela. Mam też portret Lecha Wałęsy jako „ludowego trybuna”. Żałuję, że nie chciał stanąć na dźwigu nad Stocznią Gdańską w geście ukrzyżowanego, ale gotowego do „obłapki”. Jak widać z rozwoju sytuacji takie zdjęcie byłoby po latach wciąż aktualne.
Wracając do moich obecnych planów: we własnej galerii „Studio Gierałtowski” zamierzam pokazywać zarówno fotografie, jak i wszystko co mnie interesuje. Wyobrażam sobie, że mógłbym na przykład wystawiać obrazy łącznie z wykonanymi przeze mnie portretami ich twórców. Mam też inne pomysły. Chciałbym zorganizować wystawę zdjęć wykonanych przez wielu fotografów, a przedstawiających Krzysztofa Kieślowskiego. Do tej pory, w związku z ogłoszeniem, które zamieściłem, tylko jeden fotograf zgłosił gotowość uczestniczenia w tym przedsięwzięciu. Świadczy to o tym, że środowisko fotograficzne nie ujawnia potrzeby współdziałania. Fotografia ma służyć realizacji pomysłów i idei, ale też temu, aby na świecie było lepiej. W przypadku trwającej w tej chwili w galerii „Świat Fotografii” wystawy moich prac pod tytułem „Cmentarz mojego dziadka” – użyłem fotografii jako sposobu zaprotestowania przeciw dewastacji cmentarzy wiejskich.

 I.M.-B.: Jakie skojarzenie wywołują w Panu słowa: „wierzę, że…”?
K.G.: …ludzie są dobrzy i mnie nie oszukają. Mimo doznawanych przykrości staram się nie rozwijać w sobie uczuć negatywnych, bo wiem, że są one autodestrukcyjne.
I.M.-B.: Pana zdaniem „najważniejsze w życiu jest…”
K.G.: …dążenie do szczęścia. Poprzez moje obecne działania chciałbym przekazać innym ważną informację o tym, że fotograf dzisiaj musi być przedsiębiorcą realizującym własne pomysły, gotowym do podejmowania ryzyka. 

Rozmawiała Iza Makiewicz-Brzezińska
Zdjęcia: Krzyszof Gierałtowski

Na zdjęciach:
Elżbieta Gierałtowska
Jerzy Grzegorzewski
Wojciech Pszoniak
Jerzy Maksymiuk
Erwin Axer
Witold Lutosławski
Stasys Eidrigevičius
Józef Grabski

Dziękuję Panu Krzysztofowi Gierałtowskiemu za wyrażenie zgody na publikację zdjęć. Jednocześnie odsyłam do jego strony internetowej: http://www.gieraltowski.pl/

KRZYSZTOF GIERAŁTOWSKI - A SUBJECTIVE PORTRAIT
Many years ago my wife interviewed leading Polish photographers; unfortunately, today there is no trace of those interviews in the world wide web. I decided to recreate them, by retyping them and obtaining consent for the publication of the same photos that accompanied the original texts. This is the first of the reconstructed interviews, with Krzysztof Gierałtowski - a legend of Polish portrait photography - dating back to 1996. The text is accompanied by excellent portraits taken by him. The interview, being a valuable record of the “state of mind” of photography twenty years ago, contains colourful stories told by the photographer about ups and downs of his professional career and some of the portrait photoshoots he has done.
To learn more about the photography of Krzysztof Gierałtowski, please go to his website: http://www.gieraltowski.pl/strona/angielski/index.html
 

1 komentarz:

  1. Wielce ciekawe wywiady! Czytam i będę polecał.
    Notabene wychowałem się na Pańskiej książce "Canon EOS System", wielce się cieszę że znalazłem Pana blog. Zagłębiam się w lekturę. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Edward Hartwig: Przypadek według Edwarda H.

  Rekonstrukcja rozmowy jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii – Edwardem Hartwigiem. Iza M...