poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Canon EF, czyli mroczny cień z przeszłości (EN)

Źródło: materiały prasowe firmy Canon
Gdy na przełomie lat 80. i 90. XX wieku używałem Canona T90, w pewnej chwili postanowiłem dodać mu do pary inną lustrzankę systemu Canon FD, będącą całkowitym przeciwieństwem tego - jak na owe czasy - zaawansowanego, elektronicznego aparatu. Mój wybór padł na Canona EF i uważam, że był trafny. Kiedy leciałem po raz pierwszy na południe Włoch i ostrzeżono mnie, że w Neapolu kradną aparaty, zabrałem EF-a i pies z kulawą nogą się nim nie zainteresował, a udało mi się zrobić wszystkie zdjęcia, które planowałem. Jest to nieco zapomniany sprzęt – myślę, że niesłusznie, szczególnie z punktu widzenia osób szukających dzisiaj niedrogich i solidnych aparatów na materiały srebrowe. Postaram się przedstawić jego wady i zalety, wiedzę zdobytą w trakcie użytkowania i wykonane aparatem zdjęcia. Przy okazji nadmienię, że osoby szukające informacji o aparacie w Internecie czeka sporo błądzenia, ponieważ wyszukiwanie hasła "Canon EF" zazwyczaj doprowadzi nas do obecnie produkowanych obiektywów Canona o takim właśnie symbolu. Kolejny mylny trop to lustrzanka Canon EF-M - pozbawiony autofokusa aparat systemu EOS. Ani jedno, ani drugie nie ma nic wspólnego z opisywanym tutaj sprzętem. Niektórzy anglojęzyczni recenzenci nazywają Canona EF "black beauty" - "czarna piękność". Ja nazwałem go "mroczny cień z przeszłości", bo przy wielu zaletach ciążą na nim konsekwencje pewnej decyzji podjętej przez inżynierów Canona dawno temu.
Na początek krótko o historii. Wprowadzony na rynek w listopadzie 1973 roku i produkowany do 1978 roku, Canon EF to jakby mini F-1. Jednak – co prawda zubożony w stosunku do profesjonalnej „jedynki” – EF miał w rękawie kilka własnych asów, i jako samodzielny aparat był od ówczesnej „jedynki” nowocześniejszy. Będący elektroniczną wersją zawodowego F-1, EF był podobnie do pierwowzoru zbudowany jak czołg, natomiast pozbawiono go możliwości dołączania silnika automatycznego transportu filmu, wymiany wizjera lub matówki.

EF to pierwszy – i zarazem ostatni – Canon wyposażony w „obcą” migawkę - Copal Square, pionową, metalową migawkę szczelinową, która miała kilka interesujących własności. Należy do nich czas synchronizacji flesza 1/125 sekundy (migawka płócienna w F-1 zapewnia czas synchronizacji 1/60 sekundy). Znacznie ciekawsze z dzisiejszego punktu widzenia są trzy inne cechy: hybrydowość migawki i powiązane z nią zasilanie, oraz automatyczne sterowanie przysłoną.
O ile F-1 w wersji podstawowej dysponował tylko ręcznym sterowaniem ekspozycją, EF – poza ręcznym trybem doboru parametrów - dysponuje automatyką przysłony, której wartość jest dobierana do ustawionego czasu otwarcia migawki dzięki uśrednionemu, centralnie-ważonemu pomiarowi światła poprzez fotoelement krzemowy. Migawka jest hybrydowa – czasy od ½ do 1/1000 sekundy plus czas B są sterowane mechanicznie, a czasy od 1 sekundy do 30 sekund są sterowane elektronicznie. Czyli gdy wyczerpie się bateria, aparat dalej działa w pełnym zakresie użytecznych czasów otwarcia migawki. Nie bez powodu piszę „bateria”, mimo że aparat ma komorę na dwie baterie. Jedna z nich zasila światłomierz, a druga migawkę. To już plus. Ale z dzisiejszego punktu widzenia, jeszcze ważniejsza jest inna, niezwykle rzadko spotykana, cecha Canona EF.
Aparaty były wówczas zasilanie bateriami rtęciowymi, co dzisiaj stanowi problem bo takowe już dawno temu zostały zakazane w Unii Europejskiej. Baterie stosowane w Canonie EF (PX625) miały oryginalnie napięcie 1,3 V; ich dzisiejsze odpowiedniki mają napięcie około 1,5 V. W przypadku innych aparatów, choćby takich jak Canon F-1, użycie tych zamienników powoduje fałszowanie wyników pomiaru. Ale przez to, że EF miał oddzielne zasilanie światłomierza i migawki, wbudowano w niego regulator napięcia, który zawsze obniża napięcie do 1,3 V, więc można go zasilać obecnie produkowanymi najtańszymi zamiennikami, a pomiar światła pozostaje prawidłowy. Jest to jedyny model serii Canon FD wyposażony w taki regulator. Czerwony przycisk obok komór baterii służy do sprawdzania ich stanu - gdy jest zadawalający, czerwona dioda na górze aparatu obok korbki zwijania filmu miga. Krzemowy fotoelement o zakresie roboczym od EV 18 do EV -2 dokonuje uśrednionego pomiaru centralnie-ważonego z większym naciskiem na dolną część kadru, co miało zapobiegać niedoświetleniu, gdy w kadrze znajdowało się jasne niebo. Należy o tym pamiętać przy pionowych zdjęciach, ponieważ wtedy w pomiarze silniej uwzględniany jest jeden z boków kadru. Znajdujący się pod kciukiem włącznik z tyłu aparatu po przesunięciu do góry jednocześnie uruchamia pomiar światła, odblokowuje spust migawki oraz sprawia, że dźwignia naciągu filmu odskakuje na 15 stopni od korpusu aparatu. Pośrodku włącznika znajduje się guzik wielokrotnej ekspozycji – jego wciśnięcie przy jednoczesnym ruchu dźwigni naciągu powoduje samo naciągnięcie migawki, natomiast transport filmu pozostaje odłączony, podobnie jak licznik klatek. Po zakończeniu fotografowania należy pamiętać o dociśnięciu dźwigni naciągu filmu do korpusu i przesunięciu włącznika w pozycję "OFF". 

Dioda służąca do sprawdzania stanu baterii sygnalizuje ponadto działanie samowyzwalacza oraz korzystanie z czasów sterowanych elektronicznie, czyli od 1 sekundy do 30 sekund. Poniżej diody widać srebrny przycisk blokady pomiaru światła w automatyce czasów, która była dostępna z obiektywami linii Canon FD. W trybie ręcznego sterowania ekspozycją możliwe jest korzystanie także ze starszych obiektywów serii FL i R. Nawiasem mówiąc mimo oznaczeń "15" i "30" sekund na pokrętle wyboru czasów otwarcia migawki, aparat w istocie odmierza wtedy odpowiednio "16" i "32"sekundy.
 
Wielofunkcyjna dźwignia z przodu korpusu łączy samowyzwalacz z przymykaniem przysłony – zarówno do podglądu głębi ostrości jak i pomiaru przy przysłonie roboczej - oraz blokadą lustra w górnej pozycji, dla zmniejszenia wibracji przy dłuższych czasach ekspozycji. Pomiar przy przysłonie roboczej jest niezbędny w przypadku starszych serii obiektywów – FL oraz R. Znanym problemem jest to, że pomiar przy przysłonie roboczej jaśniejszej niż f/2,8 nie jest do końca miarodajny.

Ciemna matówka jest niewymienna, przy czym wczesne egzemplarze wyposażono w wspomaganie ustawiania ostrości w postaci samego krążka mikropryzmatycznego w centrum, natomiast późniejsze miały klin dalmierzowy otoczony pierścieniem mikropryzmatycznym.

Całość informacji w wizjerze jest pokazywana w sposób mechaniczny. Pełna gama dostępnych czasów otwarcia migawki jest widoczna na dole a przesuwana ramka pokazuje ten aktualnie wybrany. Z prawej strony wizjera znajduje się skala wartości przysłony, a wskazówka pokazuje wartość wskazaną przez światłomierz dla danego czasu otwarcia migawki w ręcznym trybie doboru parametrów ekspozycji lub wybraną w trybie automatyki przysłon – która jest dostępna tylko z obiektywami serii FD lub new FD po ustawieniu na pierścieniu przysłon pozycji oznaczonej zielonym symbolem „o” lub „A”. Wizjer pokazuje maksymalny otwór przysłony obiektywu poprzez przesunięcie całej skali w dół lub w górę. Zakres maksymalnych otworów przysłony to 1,2-5,6, co wystarcza dla prawidłowego informowania o jasności wszystkich obiektywów linii Canon FD. Minimalny otwór jest zawsze pokazywany jako f/22. Natomiast czerwona linia przy f/16 przypomina o tym, że niektóre obiektywy przymykają się tylko do takiej wartości. Później w serii new FD pojawiły się obiektywy zdolne do przymykania do wartości przysłony f/32, a tego już skala w wizjerze Canon EF nie mogła pokazać. Ponadto na skali przysłon znajduje się znacznik pomiaru przy przysłonie roboczej, który należy spasować ze wskazówką pomiarową.

Pokrętło wyboru czasów otwarcia migawki jest wysunięte poza obudowę, co znacznie ułatwia obracanie nim przy użyciu palca wskazującego. Z tyłu aparatu znajduje się jeszcze przełącznik trybu pracy ze światłem zastanym (Normal) lub fleszem.

Z lewej migawka Copal Square, z prawej ukryte pod zaślepką gniazdo do podłączania kablem niededykowanych lamp błyskowych
Jak na razie wszystko wygląda pięknie: mamy niezwykle wytrzymały, metalowy korpus, z pełną gamą mechanicznie sterowanych czasów i fajnym zakresem długich czasów sterowanych elektronicznie. Dzięki regulatorowi napięcia, można korzystać z tanich współcześnie produkowanych baterii. a działanie aparatu pozostaje prawidłowe. Czasy dowolnie długie B są w pełni mechaniczne i wystarczy tradycyjny wężyk z blokadą, aby robić bardzo długie naświetlenia. Ergonomia jest niezła, a do tego otrzymujemy możliwość wykonywania wielokrotnych ekspozycji, przymykania przysłony i blokady lustra, a z boku aparatu jest gniazdo dla dołączania kablem zewnętrznych, niededykowanych lampy błyskowych schowane pod sprytną, sprężynującą zaślepką. Wizjer pozornie jest też świetny bo pokazuje zarówno czas otwarcia migawki, jak i liczbę przysłony. Ale niestety w tej beczce miodu jest nie łyżka, lecz łycha dziegciu.
Canon EF i obiektyw z epoki, słynny radioaktywny Canon FD 35 mm f/2 ze "srebrnym nosem" i wklęsłą soczewką przednią
Canon w przeciwieństwie do wielu innych producentów lustrzanek tamtych czasów wybrał tryb automatyki przysłon zamiast automatyki czasów i konsekwencje tego faktu ciągnęły się za systemem Canon FD do końca jego istnienia. Widać to już w Canonie EF. Pierwszy problem jest taki, że w trybie automatyki czasów nie możemy podejrzeć rzeczywistej głębi ostrości ponieważ dźwignia samowyzwalacza / podnoszenia lustra / przymykania przysłony domyka ją zawsze do wartości minimalnej, a nie do tej dobranej przez światłomierz. Żeby zobaczyć głębię ostrości dla konkretnej wartości przysłony, trzeba pierścień na obiektywie ustawić na jej liczbie wychodząc z pozycji „o” czy „A”, ale to powoduje wyłączenie automatyki. Jesteśmy wtedy w trybie ręcznego doboru parametrów ekspozycji i tu mamy kolejny problem: o ile w wizjerze widzimy ustawiony czas otwarcia migawki, to wskazówka skali przysłon pokazuje wartość zalecaną przez światłomierz, ale nie widzimy przysłony ustawionej na obiektywie. Musimy "przenieść" na obiektyw wartość przysłony wskazaną przez światłomierz. Nawiasem mówiąc te same problemy mają takie późniejsze klasyczne lustrzanki systemu Canon FD, jak A-1 czy T90.
Canon EF, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Agfa Scala 200x
W jakimś sensie Canon EF to aparat paradoksalny: ma część cech niezbędnych do profesjonalnej fotografii – pancerną konstrukcję, działa bez baterii, a zasilanie jest tanie i nadal dostępne, ma szeroki zakres czasów otwarcia migawki, i duży wachlarz możliwości jak na aparat manualny z początku lat 70. XX wieku. Z drugiej strony najlepiej się sprawdza jako aparat typu „wyceluj i strzelaj”, ponieważ tylko w automatyce przysłon daje pełen wachlarz informacji w wizjerze, a jego ambicje profesjonalne hamuje brak opcji dołączania automatycznego transportu film, wymiany wizjera czy matówki. Jednak w przypadku użytkownika, który opanował podstawy ogólnej wiedzy fotograficznej i zgłębił podręcznik użytkownika aparatu, nie ma właściwie dziedziny fotografii, w której EF by zawiódł. Zachowane egzemplarze mogą być porysowane, ale najczęściej zachowały się w dobrej kondycji technicznej. Można to przypisać zarówno dobrej konstrukcji jak i temu, że te aparaty kupowali głównie amatorzy i rzadko są wyeksploatowane. Dzisiejszego nabywcę Canona EF zazwyczaj czeka bezproblemowe użytkowanie, ale i konieczność dokładnego przeczytania instrukcji.
Canon EF, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Agfa Scala 200x
Jeszcze ważna uwaga na koniec: dzisiaj trudno w przypadku sprzętu na materiały srebrowe mówić o użytkowaniu zawodowym i amatorskim. Żaden zawodowiec nie będzie używał Canona EF do prac zarobkowych. To już od dawna nie te czasy. Fotografia cyfrowa przejęła ten obszar fotografii prawie całkowicie. Niewielki renesans materiałów srebrowych to jednak głównie przestrzeń zagospodarowana przez pasjonatów, czy osoby poszukujące nowych dziedzin dla prywatnych projektów, a ilość naświetlanych w danym aparacie filmów jest niewielka. Zatem kupując aparat analogowy w dobrym stanie nie musimy specjalnie kierować się tym, czy miał on w swoich czasach charakterystyki zawodowe, czy nie, bo nie ma to większego znaczenia dla jego dzisiejszych zastosowań.
Canon EF, Canon FD 35-105 mm f/3,5, Fujichrome Velvia 50
Slajdy Fujichrome Velvia 50 oraz Agfa Scala 200x naświetlone Canonem EF i obiektywami Canon FD zostały skopiowane cyfrowo przy użyciu Nikona D810 z mieszkiem Nikon PB-4 oraz przystawką do duplikacji slaldów Nikon PS-4.
Canon EF, Canon FD 35 mm f/2,8 S.S.C. TS, Agfa Scala 200x

Canon EF – a dark shadow from the past
Manufactured between 1973 and 1978 as a "baby F-1", Canon EF shared its professional brother’s tank-like construction, but lacked support for motorized film transport, interchangeable viewfinders or focusing screens. However, it had a few aces up its sleeve, making it a more advanced camera than a plain F-1 body, like shutter priority exposure mode (besides the expected metered manual one) via lockable averaged centre-weighted metering performed by a silicon photocell and a unique among Canon's 35mm SLRs Copal Square vertical-travel metal blade focal plane shutter with long exposures (from 1 second to 30 seconds) electronically controlled, and shorter ones (1/1000 second to 1/2 second) mechanically controlled, allowing it to operate even with dead batteries. Better than that: EF was unique among Canon FD system SLRs in having a built-in voltage regulator that reduces today’s 1.5V batteries to 1.3V – the voltage of long-banned in the EU mercury batteries. Consequently, unlike e.g. Canon  F-1, whose metering is offset by higher voltage of present-day batteries, EF lightmeter is always spot-on.
Canon EF, Canon FD 35-105 mm f/3,5, Agfa Scala 200x
Mechanically displayed viewfinder information covers the full range of selectable shutter speeds at the bottom, with a fork outlining the currently selected speed, while to the right there is a scale with the aperture setting, where a needle points at the aperture the camera's exposure meter selects, or automatically sets (only with a FD lens or new FD lens set to the green “o” or “A” symbol). The multi-function lever on camera front provides a combined self-timer/aperture stop-down/mirror lock-up capability.
Canon EF, Canon FD 200 mm f/4 Macro, Agfa Scala 200x
So far so good, but there is a (quite big) fly in the ointment. Owing to the choice made by Canon’s engineers early on to opt for Shutter Priority instead of Aperture Priority AE mode (the latter was chosen by most other Japanese SLR manufacturers) there are some serious idiosyncrasies in EF’s (or for that matter other Canon FD classics’, such as A-1 or T-90) operation. In automatic mode, the depth-of-field preview always closes the aperture to lens' minimum aperture, regardless of the aperture used for the exposure and indicated in the viewfinder, so true depth of field cannot be instantaneously previewed in automatic exposure mode. If you switch the lens off the green “o” or “A” position, AE mode is cancelled and the lens is decoupled from the meter. This is not a true metered manual mode, because the meter only displays in the viewfinder a "suggested" aperture, and not the one set on the lens. You have to “transfer” the aperture value from the one indicated in the viewfinder to the one set on the lens.
Canon EF, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Fujichrome Velvia 50
Despite some reservations, I can recommend Canon EF to today’s silver halide aficionados. Prices are reasonable, and despite scratches in black paint, most EF’s perform admirably well for 40-year-old cameras, partly owing to robust construction and partly because they rarely saw professional use. BTW, in today’s world where digital has taken over most of professional photography, it does not matter much if the silver halide camera we are buying was originally conceived as a professional one or not, as long as it is in good shape. In today’s niche uses, such cameras are unlikely to see professional use and be exposed to daily rigours and hardships of such usage.
Canon EF, Canon FD 35-105 mm f/3,5, Fujichrome Velvia 50
Fujichrome Velvia 50 and Agfa Scala 200x slides taken with a Canon EF and an assortment of Canon FD lenses were digitalised using a Nikon D810 with Nikon PB-4 Bellows and Nikon PS-4 Slide Copying Adapter.
Canon EF, Canon FD 300 mm f/4L, Fujichrome Velvia 50
Canon EF, Canon FD 200 mm f/4 Macro, Fujichrome Velvia 50

Canon EF, Canon FD 300 mm f/2,8L, Fujichrome Velvia 50

Canon EF, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Agfa Scala 200x
Canon EF, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Agfa Scala 200x

Canon EF, Canon FD 200 mm f/4 Macro, Agfa Scala 200x
Canon EF, Canon FD 17 mm f/4, Agfa Scala 200x
Canon EF, Canon FD 35-105 mm f/3,5, Agfa Scala 200x
Canon EF, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Fujichrome Velvia 50
Canon EF, Canon FD 300 mm f/4L, Fujichrome Velvia 50

Canon EF, Canon FD 200 mm f/4 Macro, Fujichrome Velvia 50


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Edward Hartwig: Przypadek według Edwarda H.

  Rekonstrukcja rozmowy jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii – Edwardem Hartwigiem. Iza M...