Rekonstrukcja rozmowy
jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii
– Edwardem Hartwigiem.
Iza
Makiewicz-Brzezińska: Czuję, że może Pan być trochę
znużony wywiadami, w których przedstawia się Pana osobę wyłącznie w kontekście dokonań
fotograficznych. Chciałabym zatem stworzyć Panu możliwość nieco pełniejszego wyrażenia
siebie, z uwzględnieniem istotnych życiowych zdarzeń, dążeń, sposobów działania
oraz odbierania rzeczywistości w warstwie tak emocjonalnej, jak i poznawczej. Nie
oznacza to rzecz jasna, całkowitego pominięcia sfery Pana działalności
zawodowej. Na początek proszę o przekazanie ogólnych informacji o sobie. Co powinno
się wiedzieć poznając Edwarda Hartwiga ?
Edward
Hartwig: Największą niespodzianką życiową jest
dla mnie to, że zostałem fotografem. Pochodzę wprawdzie z rodziny fotograficznej,
ale w przeszłości nie lubiłem tego zawodu. W swoim czasie systematycznie
uczestniczyłem w zajęciach w pracowni malarstwa, prowadzonych przez profesora
Wiercińskiego. Chciałem zostać malarzem. Wtedy, gdy mój ojciec był właścicielem
wielkiej pracowni fotograficznej w Moskwie, możliwości pracy w studiu były
ograniczone: na przykład nie wykorzystywano jeszcze dziennego światła, a
fotografia była statyczna. Tak się złożyło, że miejsce, które w Polsce
przeznaczył mój ojciec na pracownię, mieściło się akurat naprzeciw teatru.
Ojciec wykonywał zdjęcia teatralne po spektaklach, używając do tego celu
szklanych płyt o wymiarach 18x24. Razem z bratem nosiłem sprzęt do teatru, co
nie było zajęciem wymagającym inwencji i wzbudzało odrazę do zawodu fotografa.
Taki był mój start w dziedzinie fotografii teatralnej. Nigdy się nie
spodziewałem, że w przyszłości będę się przede wszystkim tym właśnie zajmować.
To
tragiczne okoliczności życiowe sprawiły, że ostatecznie zająłem się pracą
fotograficzną. Kiedy ojciec zachorował - na mnie jako najstarszym spośród
pięciorga rodzeństwa spoczął obowiązek utrzymania rodziny. Przebywałem wówczas
jeszcze w gimnazjum i początkowo jedynie kontrolowałem pracę w zakładzie ojca,
ale któregoś dnia postanowiłem spróbować swoich sił w roli fotografa. I tak
fotografia, która była mi obojętna, a nawet niechciana, z czasem stała się moją
pasją życiową.
Podczas
mojego pobytu w Wiedniu miałem okazję poznać możliwości tkwiące w fotografii.
Wiedziałem już jaki sprzęt powinienem mieć i taki też sobie później kupiłem.
Przebywając za granicą uczyłem się fotografii portretowej i wyobrażałem sobie,
że będę się tym właśnie zajmować. Ale mój temperament, ciekawość poznawcza spowodowały,
że stało się inaczej. Po powrocie do Lublina, gdzie na stałe wówczas
mieszkałem, nie mogłem się zgodzić na siedzenie i czekanie aż pojawi się
klient. Dlatego zacząłem zajmować się pejzażem. Pieszo przemierzałem Polskę.
Fotografowałem wówczas z wewnętrznej potrzeby i dla własnej satysfakcji.
I.
M.-B.: Z jakiego okresu w Pana życiu pochodzą
najprzyjemniejsze wspomnienia i czego dotyczą?
E.H.:
Dotyczą one okresu przedwojennego, a związane są z dzieciństwem. Wtedy ludzie
byli dla siebie bardzo życzliwi, sympatyczni. Miło wspominam czas, gdy w wieku
6-7 lat przebywałem w Rosji, w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, a dziećmi
pomagała opiekować się niania i urocza Babcia Maria.
I.
M.-B.: Najbardziej przykre wydarzenia...
E.
H.:
Mieszkając w Lublinie, jeszcze przed wojną myślałem o przeniesieniu się do
Warszawy, planowałem studia w Akademii Sztuk Pięknych. W końcu udało mi się
kupić w Alejach Niepodległości duże mieszkanie, do którego przeniosłem m.in.
kilkadziesiąt swoich obrazów Ale w ostatni dzień powstania trafiła w ten dom bomba...
Nie
chcę się tu za bardzo skarżyć, ale towarzyszą mi też złe wspomnienia z okresu,
gdy po aresztowaniu przez NKWD przebywałem w obozie.
Z
pobytu w obozie zapamiętałem jedno przyjemne doznanie. Dotyczy ono widoku zorzy
polarnej. W całym swoim życiu, a przecież dużo podróżowałem, nie widziałem niczego,
co byłoby równie ciekawe. Niebo poprzecinane było poprzecznymi, różnokolorowymi
pasami, które majestatycznie przesuwały się przed oczami oglądających. W
obozowej szarości i biedzie te barwy odegrały wielką rolę: obraz ten pozwolił wierzyć,
że świat jest inny, piękny i trzeba walczyć o to, żeby do niego wrócić.
I.
M.-B: Przypuszczam, że miewał Pan momenty
załamania pod wpływem tragedii życiowych. Jak Pan sobie z tym radził?
E.
H.:
Jestem wcześniakiem, w związku z tym w dzieciństwie szczególnie mnie hołubiono,
uważano za ,,słabeusza". Byłem bardzo kochany przez matkę, której tragiczna
śmierć wstrząsnęła nami wszystkimi. W dorosłym życiu, kiedy mieszkałem już w
Warszawie, bywały takie chwile, gdy czułem się źle. Było to związane - przede
wszystkim – z przemęczeniem. Zwracałem się wtedy z prośbą o pomoc do mojego
brata, który był profesorem medycyny. Zwykle doradzał mi krótkie wyjazdy na
wieś i zwykł był mówić, że gdybym po powrocie nadal czuł się chory - wtedy mnie
przyjmie. I w rezultacie okazywało się, że rzeczywiście taka wycieczka wpływała
regenerująco na stan mojego zdrowia!
I.
M.-B.: Zachowuje Pan stale pełną aktywność.
Jak Pan myśli i czuje - dzięki czemu ? Co Pana motywuje do działania? Zapewne
pomagają w tym Panu jakieś cechy osobowości?
E.
H.:
Sądzę, że widocznie mam taką strukturę fizyczną i psychiczną, która pomaga mi
być sobą i przezwyciężyć trudności.
I.
M.-B.: Osoby, które Panu pomogły w życiu,
wspierały w zamierzeniach vs. te, które przeszkadzały... Gdyby zechciał Pan też
dokończyć zdanie zaczynające się od słów: cenię w ludziach...
E.
H.:
Odczuwam satysfakcję, gdy odkrywam, że nadal znajdują się osoby, których
osobiście nie znam, a które zachwycają się moją pracą i pragną wydawać albumy złożone
ze zdjęć przeze mnie wykonanych, zwiedzają moje liczne wystawy.
Cenię
w ludziach ...inteligencję, uczciwość, serdeczność oraz przyjazny stosunek do
innych. Kiedy od tych, którzy byli mi nieprzychylni ,,dostawałem baty" -
nie mściłem się i potrafiłem iść dalej. Zawsze mówiłem o takich ludziach,
którzy szkodzą innym, że są słabi, pozbawieni charakteru. Ale nie można
przecież koncentrować się na tym, aby działali oni zgodnie z moim własnym „życiowym
kluczem"...
I.
M.-B.: Co Pan uważa za swoje największe
osiągnięcie ?
E.
H.:
Mój sukces polega na tym, że zostałem fotografem. Traktuję fotografię ,,pół
żartem - pół serio", ale z pasją. Kiedyś nie wyobrażałem sobie nawet, że
przy tej okazji można przeżyć przygodę i odczuwać radość. Najważniejsza jest
satysfakcja związana ze świadomością własnych osiągnięć. Za sukces uważam też
to, że w tym wieku mam nadal ,,naładowany akumulator": mnie ciągle nie
tylko chce się pracować, ale jeszcze na dodatek osiągam ciekawe efekty!
I.
M.-B.: Gdyby miał Pan sporządzić bilans zysków
i strat związanych z zajmowaniem się fotografią, to która strona tej tak utworzonej
tabeli najlepiej określa pana odczucia ?
E.H.:
Zdecydowanie – jestem zwycięzcą| Żałowałem wprawdzie, że nie zostałem malarzem,
ale muszę stwierdzić, że fotografia pomogła mi w życiu. Sam się dziwię, że tak
ją pokochałem. Zadecydowała pasja. Uważam, że sztuki nie można nauczyć, a
twórcy można tylko pomóc.
Trzeba
jednak stwierdzić, że w fotografii twórczej istnieje pewna poprzeczka, której
nie można przeskoczyć. Doświadczył tego znany malarz - Zdzisław Beksiński, który
w swoim czasie był członkiem ZPAF-u. Po kilku latach zwrócił legitymację ,
ponieważ nie widział możliwości dalszego twórczego rozwoju w tej dziedzinie. W
późniejszych wywiadach podkreślał, że jest byłym członkiem Związku, co dla mnie
jako fotografa było o tyle ważne, że wówczas jeszcze ta sfera twórczości nie
miała tej rangi co dzisiaj.
I.
M.-B.: Do czego Pan dąży w swoich pracach ?
E.
H.:
Właściwie nie mam ściśle określonego programu. Niekiedy krytykują mnie za to,
że nie uprawiam ,,czystej" fotografii, że sięgam do innych dziedzin: na
przykład do grafiki.
Kiedy
pytają mnie o to, czy jestem fotografem, fotografikiem czy grafikiem -
odpowiadam, że wszystkimi trzema naraz. Fotografia jest dla mnie tworzywem służącym
przedstawieniu tego, co tkwi we wnętrzu człowieka.
I.
M.-B.: Co w Pana poczuciu oznacza słowo
kreatywność ?
E.
H.:
Kreatywność oznacza dla mnie ciągłe odpowiadanie na pytanie ,,co dalej?".
Kiedyś pewien krytyk po obejrzeniu wystawy moich prac w Paryżu napisał: ,,I co dalej
panie Hartwig?". Bez zachwytu, ale i bez potępienia, Rzeczowe stwierdzenie
odnoszące się do tego, że z jednej strony uznał mnie za autora interesującego, a
z drugiej - zastanawiał się co jeszcze mógłbym zdziałać. Te słowa „co dalej?”
stanowią w pewnym sensie moje credo życiowe. Staram się cały czas robić coś
nowego.
I.
M.-B.: Jakie jest Pana stanowisko w kwestii
kiczu w sztuce ?
E.
H.:
Ubóstwiam! Wśród moich znajomych - artystów istniał zwyczaj, że zaprzyjaźniony
malarz otrzymywał w prezencie jakiś potworny kicz. Gdyby urządzić wystawę
kiczu, to zapewne przyciągnęłoby to uwagę wielu widzów, byłoby też trochę
humoru. W końcu - jest to często prawda życiowa, z której możemy się cieszyć i
nią bawić.
I.
M.-B.: Czego Pan nie akceptuje w fotografii,
jakiego typu zdjęć się wystrzega ?
E.
H.:
Nie lubię próżności i zarozumiałości u fotografów. Nie mogę się pogodzić , gdy
fotografia służy ,,kalkowaniu świata" . Nie chcę ujmować niczego tym,
którzy uprawiają ,,czystą” fotografię, dokumentują rzeczywistość. Ale uważam,
ze jeśli ktoś jest zarażony ,,twórczym bakcylem", to chce budować własny
obraz świata, może też czasami pragnie widzieć go w krzywym zwierciadle.
I.
M.-B.: Czy jest jakiś typ zdjęć (na przykład
młodych fotografów), które Pan szczególnie ceni i za co?
E.
H.:
Polacy są bardzo utalentowanym narodem. Prace młodych bardzo mi się podobają.
Cenię fotografię reportażową zwłaszcza zdjęcia Krzysztofa Millera. Jednocześnie
zauważam niekiedy w twórczości młodych pewną
przesadę i wyrachowanie, czasami - tanią manipulację. Właściwie w
większości dzieł zaliczanych do sztuki współczesnej nie ma radości. Kiedy
patrzę na dzisiejsze wielkie reklamy jest mi trochę przykro, bo właściwie
fotografia wyeliminowała sztukę malowania plakatów. Teraz w reklamie dominuje fotografia
i liternictwo. Jeśli fotografia nie przynosi zysków komuś - to się nie liczy.
I.
M.-B.: Jak kształtuje się relacja między
fotografią barwną a czarno-białą ? Czy uważa Pan, że istnieje tendencja do
przeceniania koloru, a nie doceniania czerni i bieli ?
E.
H.:
Szykuje się właśnie wielka światowa wystawa, która zatytułowana będzie:
,,Sukces czarno-białej fotografii". Organizatorzy zapraszają mnie do
udziału i proszą, abym pomógł dokonać wyboru prac autorstwa polskich
fotografów, które mogłyby być tam zaprezentowane. Większość światowych artystycznych
wystaw jest nadal w czerni i bieli. Jeśli mówimy o tych, którzy coś znaczącego osiągnęli
w dziedzinie fotografii artystycznej - to też w kontekście czerni i bieli.
Istnieją oczywiście świetni twórcy, którzy zajmują się fotografią użytkową.
Barwa szczególnie tu dominuje.
Sam
od dwóch lat pasjonuję się kolorem i panuje opinia, że mi to dobrze wychodzi.
Najpierw interesował mnie przesyt barw, ale już się uspokoiłem i używam odcieni
monochromatycznych. Ktoś kto zna moje wcześniejsze prace, a tych najnowszych jeszcze
nie widział - nigdy by się nie domyślił, że to ja jestem ich twórcą.
I.
M.-B.: I tak dotarliśmy do dnia dzisiejszego,
kiedy to ...
E.
H.:
Aby opowiedzieć o zamierzeniach muszę cofnąć się na chwilę do przeszłości.
W
swoim życiu zajmowałem się trochę fotografią pejzażową oraz portretową ale
przede wszystkim - teatralną. Sam uważam się za ,,człowieka teatru". Moje
archiwum fotograficzne związane z tematyką teatralną należy do największych w
Polsce. Przez wiele lat to właśnie wykonywanie zdjęć dotyczących teatru
stanowiło źródło mojego utrzymania. Były one wielokrotnie wystawiane, powstały
z nich albumy i liczne wystawy - niedawno na przykład wydałem album ,,Kulisy
Teatru".
W
najbliższym czasie będzie zorganizowana wystawa moich prac w ,,Starej
Galerii" ZPAF. Jej otwarcie przewidywane jest w Dniu Teatru, który, jak w
każdym roku, obchodzony jest 27 marca. ,,Roboczy" tytuł wystawy brzmi
:,,Ludzie Teatru". Znajdą się tam
zarówno portrety osób żyjących, jak i tych wielkich, których już nie ma między
nami m. in. - Elżbiety Eichlerówny czy Aleksandra Bardiniego. Być może z uwagi
na obfitość materiału zaistnieje konieczność by wystawę zorganizować w dwóch
częściach. Wkrótce też odbędzie się kolejna wielka wystawa moich prac w
,,Zachęcie".
I.
M.-B.: Według Pana rozwijanie własnych
umiejętności jest możliwe przede wszystkim dzięki...
E.
H.:
Trudno jest w życiu założyć, że będzie się na pewno to właśnie robiło i że
osiągnie się w tym powodzenie. Przypadki bardzo dużo znaczą: zarówno na ,,nie",
jak i na ,,tak", Najważniejsze to: pracowitość, wrażliwość i talent.
Zdjęcia:
Edward Hartwig
Rozmawiała:
Iza Makiewicz-Brzezińska
Świetne wywiady! Wspaniale można na nich obserwować zarówno upływ czasu, jak i rzeczy niezmienne i trwałe. Pouczające! Udostępniam na Facebooku. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZnakomity wywiad. Bardzo ciekawy i bardzo fajne podejście do twórczości i życia Pana Hartwiga. Mam kilka albumów. Uważam, że polscy fotografowie są znakomici. Dużo można sie uczyć na fodstawie ich ujmowania świata w zdjęciach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń