W 2005 roku otrzymałem propozycję pracy
w roli oficjalnego fotografa Międzynarodowego Rajdu Zabytkowych Samochodów
Sportowych „Viva Polonia Classic”. Nie wiedziałem, że będzie to jedno z
ostatnich zleceń jakie wykonam sprzętem Canon EOS ani tego, że rajd przypomni
mi o pięknie włoskiego wzornictwa przemysłowego.
Firma CTL Logistics była moim klientem przez wiele lat. Wykonywałem dla niej głównie reportaże z imprez korporacyjnych. Historyczne samochody sportowe to jedna z rozlicznych pasji prezesa firmy, który w roku 2005 postanowił zorganizować rajd we współpracy z The Classic Concept, niemiecką firmą specjalizująca się w tego typu imprezach. Miał to być pierwszy z całej serii takich ekskluzywnych rajdów w Polsce, lecz niestety z rozmaitych powodów był jednocześnie ostatnim.
Organizatorom udało się ściągnąć do Polski ponad 40 pięknych zabytkowych samochodów sportowych – wśród nich był Bugatti T37 z roku 1927, Jaguar SS100 z roku 1937 czy Mercedes Benz SSK z roku 1929 z 7-litrowym silnikiem wyposażonym w mechaniczny kompresor – i międzynarodowe załogi, głównie z Niemiec, Szwajcarii i Hiszpanii. 8 czerwca 2005 roku załogi przybyły na Rynek we Wrocławiu, gdzie był zlokalizowany park maszyn i gdzie samochody codziennie miały start i metę.
Każdego dnia rajdu, od 9 do 11 czerwca, ekipy pokonywały ponad 200-kilometrowy etap wiodący przez Dolny Śląsk i Kotlinę Kłodzką, a trasa została przygotowana tak, aby uczestnicy mogli zobaczyć wybrane pałace i zamki Dolnego Śląska. W ciągu trzech dni odwiedzili pałace w Łomnicy i Mosznej, zamki w Książu i Bolkowie, Sanktuarium Św. Jacka w Kamieniu Śląskim i Fundację w Krzyżowej.
Rajd oceniany był wyłącznie w kategorii zwykłych przejazdów, a uczestnicy poruszali się po drogach publicznych zgodnie z obowiązującymi przepisami. Otrzymali specjalną książkę drogową zawierającą dokładny opis trasy wraz z określeniem czasu w jakim trasa powinna zostać pokonana. Uczestnicy rajdu musieli przejechać trasę zgodnie ze wskazówkami oraz w czasie przewidzianym w książce. Miałem za sobą doświadczenia z fotografowania Rajdu Barbórki, zatem wiedziałem jak najlepiej „panoramować” przejeżdżające samochody tak, aby sam pojazd był ostry a tło rozmyte. To dotyczyło jednak wyłączne sytuacji, gdy ja byłem stacjonarny i czekałem w jednym miejscu na przejeżdżające bolidy.
Z warunków nowego zlecenia wyraźnie wynikało, że chodzi
o coś innego. Byłem jedynym fotografem rajdu, a ten nieustannie się
przemieszczał; każdy etap był ważny dla organizatorów z fotograficznego punktu widzenia: start, przejazdy, przystanki na lunch, mety, imprezy towarzyszące.
Nie było zatem mowy o czekaniu w jednym miejscu: musiałem był równie mobilny
jak sam rajd. Wybrałem najprostsze rozwiązanie i to zarówno dla kwestii nadążania
za rajdem jak i fotografowania samochodów w trakcie przejazdów: zatrudniłem
kolegę jako swojego kierowcę. Mieszkaliśmy w hotelu oddalonym o 200
metrów od wrocławskiego rynku. Każdego dnia fotografowałem start, a
następnie wskakiwałem do samochodu kierowanego przez kolegę; musieliśmy dogonić
rajdowców i wyprzedzać ich; ja siedziałem na tylnej kanapie, odkręcałem szybę, wychylałem się i – gdy zrównaliśmy się z wyprzedzanym samochodem i jechaliśmy
przez pewien czas z jednakową prędkością – robiłem serię zdjęć. Na polskich
jednopasmowych drogach nie mogło to trwać długo, więc mój kierowca, widząc, że
jedzie na czołowe zderzenie z pojazdem nadjeżdżającym z naprzeciwka, musiał
nagle hamować i zjeżdżać przed fotografowany przeze mnie samochód. To powodowało,
że nagle z prędkości 130-140 km/h schodziliśmy do 80 km/h. Wróciłem z rajdu
cały poobijany, ale te fazy fotografowania przyniosły najciekawsze ujęcia z
rajdu. Na zakończenie każdego dnia była jeszcze impreza nocna we Wrocławiu, na
której też robiłem zdjęcia, po czym wracałem do pokoju hotelowego, przeglądałem
zdjęcia, wybierałem około 10 najciekawszych i robiłem wydruki na przywiezionej
drukarce atramentowej, które rano zawieszano na tablicy. W sumie kładłem się
około 4 nad ranem a trzeba było wstać przed 8. To było wyczerpujące, ale i
dawało ogromną frajdę. Gdy jestem na zleceniu myślę cały czas w
kategoriach kadru i tak naprawdę „zaczynam widzieć” rzeczy dopiero, gdy pojawią
się w wizjerze aparatu. Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na wrocławski rynek i
spojrzałem przez wizjer Canona, zobaczyłem niebieską torpedę o ponadczasowych
kształtach. To był Bugatti T37 z roku 1927 i od razu przypomniałem sobie
dlaczego włoskie wzornictwo przemysłowe nie ma sobie równych. Mimo, że
sumiennie fotografowałem wszystkie pojazdy, zauważyłem że podświadomie
„faworyzuję” Bugattiego.
Firma CTL Logistics była moim klientem przez wiele lat. Wykonywałem dla niej głównie reportaże z imprez korporacyjnych. Historyczne samochody sportowe to jedna z rozlicznych pasji prezesa firmy, który w roku 2005 postanowił zorganizować rajd we współpracy z The Classic Concept, niemiecką firmą specjalizująca się w tego typu imprezach. Miał to być pierwszy z całej serii takich ekskluzywnych rajdów w Polsce, lecz niestety z rozmaitych powodów był jednocześnie ostatnim.
Organizatorom udało się ściągnąć do Polski ponad 40 pięknych zabytkowych samochodów sportowych – wśród nich był Bugatti T37 z roku 1927, Jaguar SS100 z roku 1937 czy Mercedes Benz SSK z roku 1929 z 7-litrowym silnikiem wyposażonym w mechaniczny kompresor – i międzynarodowe załogi, głównie z Niemiec, Szwajcarii i Hiszpanii. 8 czerwca 2005 roku załogi przybyły na Rynek we Wrocławiu, gdzie był zlokalizowany park maszyn i gdzie samochody codziennie miały start i metę.
Każdego dnia rajdu, od 9 do 11 czerwca, ekipy pokonywały ponad 200-kilometrowy etap wiodący przez Dolny Śląsk i Kotlinę Kłodzką, a trasa została przygotowana tak, aby uczestnicy mogli zobaczyć wybrane pałace i zamki Dolnego Śląska. W ciągu trzech dni odwiedzili pałace w Łomnicy i Mosznej, zamki w Książu i Bolkowie, Sanktuarium Św. Jacka w Kamieniu Śląskim i Fundację w Krzyżowej.
Rajd oceniany był wyłącznie w kategorii zwykłych przejazdów, a uczestnicy poruszali się po drogach publicznych zgodnie z obowiązującymi przepisami. Otrzymali specjalną książkę drogową zawierającą dokładny opis trasy wraz z określeniem czasu w jakim trasa powinna zostać pokonana. Uczestnicy rajdu musieli przejechać trasę zgodnie ze wskazówkami oraz w czasie przewidzianym w książce. Miałem za sobą doświadczenia z fotografowania Rajdu Barbórki, zatem wiedziałem jak najlepiej „panoramować” przejeżdżające samochody tak, aby sam pojazd był ostry a tło rozmyte. To dotyczyło jednak wyłączne sytuacji, gdy ja byłem stacjonarny i czekałem w jednym miejscu na przejeżdżające bolidy.
Sprzęt
Żródło: materiały prasowe firmy Canon |
Gnijąca Panna Młoda
Nawiasem mówiąc o tym, jak dobry był
Canon EOS-1D Mark II w swoim czasie świadczy to, że wielokrotnie nagradzany
animowany film „Gnijąca panna młoda” Tima Burtona z 2005 roku został w całości
„nakręcony” metodą poklatkową przy wykorzystaniu właśnie tego modelu aparatu.
|
Pierwotnie - ze względu na to, że
szefowie wytwórni Warner Bros uważali jakość kamer cyfrowych za zbyt kiepską -
produkcję miano nakręcić na tradycyjnej taśmie filmowej, ale w ostatniej chwili
operator Pete Kozachik wymyślił takie rozwiązanie wykorzystujące sprzęt
cyfrowy, które wytwórnia zaakceptowała. Otóż Kozachik przetestował szereg
modeli seryjnie produkowanych lustrzanek cyfrowych i uznał, że jakość obrazu z
Canona EOS-1D Mark II jest znakomita bez konieczności jakichkolwiek
modyfikacji aparatu. Co ciekawe, nie użyto żadnego obiektywu firmy Canon; zespół
produkujący film dysponował arsenałem obiektywów Nikona i dlatego na korpusy
Canona zakładano przez adaptery stałoogniskowe Nikkory o ogniskowych od
14 mm do 105 mm. Kozachik tak uzasadnił swój wybór: „Jednym z powodów, dla
których postanowiłem wykorzystać ten konkretny model aparatu była wielkość
matrycy - bardzo zbliżona do negatywu filmowego w standardzie Super 35;
dzięki temu mogliśmy używać obiektywy Nikona w taki sposób, jakby to były
obiektywy do kamer filmowych i uzyskać bardzo zbliżony efekt pod względem głębi
ostrości i kąta widzenia. Wiedziałem, że nie będzie nam łatwo sprawić, aby materiał
kręcony cyfrowo wyglądał jak „prawdziwy” film wiec przynajmniej chciałem, żeby
optyka dawała efekt jak najbardziej zbliżony do tego, jaki uzyskuje się z
obiektywów powszechnie używanych w przemyśle filmowym”. Animatorzy
pracowali jednocześnie na 25-35 oddzielnych planach filmowych posługując się
łącznie 32 aparatami Canon EOS-1D Mark II; jeszcze raz warte podkreślenia jest
to, że nie były to żadne egzemplarze „specjalnie” dostosowane do pracy nad tym
filmem, lecz seryjne sztuki kupione w sklepie.
Bugatti: encore
Kiedy kilka lat temu szukaliśmy nowego
czajnika wcale nie zdziwiło mnie to, że odkryty na stronach internetowych wzór,
który nas zachwycił był sygnowany właśnie przez firmę Bugatti. Czajnik do
dzisiaj gotuje wodę w naszej kuchni a jego oryginalne, śmiałe linie nigdy nam
się nie znudziły. Pijąc herbatę co pewien czas wracam myślami do tamtych
czerwcowych dni 2005 roku, gdy w wizjerze mojego aparatu po raz pierwszy
pojawił się Bugatti model T37. Klasyczna włoska robota.
[Zrekonstruowany archiwalny wpis z 2015 roku]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz