Czasem jedna rzecz nieuchronnie prowadzi do następnej mimo,
że tego nie planowaliśmy. Półtora roku temu uznałem, że naturalnym krokiem na
mojej drodze poprzez fotografię cyfrową będzie zakup pierwszego pełnoklaktowego
bezlusterkowca – Sony A7. Dobierając optykę do Sony A7, między innymi zgromadziłem
arsenał optyki systemu Canon FD. Pewnego dnia odkryłem w zamrażarce dwie kostki
slajdów Fujifilm Velvia i doszedłem do wniosku, że szkoda byłoby je wyrzucić.
Skoro miałem paletę obiektywów Canon FD, logiczne wydało mi się dokupienie do
nich korpusu. Wtedy wszystkie elementy układanki nagle trafiły na swoje
miejsce. Po kilkunastu latach fotografowania wyłącznie aparatami cyfrowymi,
równolegle zacząłem naświetlać także filmy.
Nie ma tu żadnej sprzeczności, a jest – aby użyć modnego
dzisiaj słowa – synergia. Po kilku miesiącach takiego symbiotycznego współżycia
fotografii cyfrowej i analogowej widzę, że przynosi ono korzyści i jednej i
drugiej, szczególnie gdy robimy to samo zdjęcie na dwa sposoby. Cyfrowe
obrazowanie daje nam pojęcie o tym, co zarejestruje się na filmie, o rozkładzie
oświetlania i pomaga uniknąć błędów ekspozycji. Zdjęcie robione na filmie
narzuca nam dyscyplinę również w fotografii cyfrowej i każe myśleć o kadrze.
Dzięki temu robimy jedno zdjęcie cyfrowe na jedno „analogowe” i wiemy, że to wystarczy.
Koniec z dziesiątkami powtórek.
Gdybym miał zebrać powody dla których nadal warto czasem naświetlić film, mogłoby to wyglądać tak:
- Trwałość zdjęć – mam problemy z uruchomieniem niektórych swoich płyt CD i DVD ze zdjęciami sprzed kilku lat, czasem płyta się uruchamia, ale niektóre pliki są uszkodzone; moje negatywy sprzed 30 lat nadal są w tym samym, świetnym stanie, co w chwili ich foliowania.
- Fajnie jest wkładać do aparatu rolkę filmu a potem trzymać w ręku wywołany film. Jest w fizyczności materiału światłoczułego, w namacalności zdjęć – czy to slajdów, negatywów czy odbitek z nich – coś, co bezpośrednio koresponduje do materialności świata, który rejestrujemy. Zdjęcie cyfrowe to tylko mozaika wirtualnych punktów, w pewnym sensie równie rzeczywistych, co świat gier komputerowych.
- Przypominamy sobie podstawy fotografii; znowu zaczynamy bardziej myśleć o tym, jak właściwie zmierzyć światło, nie pozwolić, aby przedmioty bardzo jasne lub ciemne oszukały wskazania światłomierza; jak zmniejszyć kontrast fotografowanej sceny; jednym słowem: fotografując uczymy się fotografować, zamiast na oślep powtarzając ujęcia.
- Frajda jaka daje odroczona satysfakcja – zdjęcie zobaczymy dopiero za jakiś czas.
- Wbrew pozorom fotografowanie na filmie sprawia, że patrzymy zawsze w przyszłość a nie w przeszłość; skupiamy się na wykonaniu następnego zdjęciu a nie – jak to jest w przypadku fotografii cyfrowej - na oglądaniu poprzedniego zdjęcia na ekranie.
- Jeśli ceny filmów i ich wywołania nas odstraszają, pomyślmy tak: koszt każdorazowej wymiany lustrzanki cyfrowej na najnowszy model co rok – dwa lata odpowiada zakupowi filmów i pokryciu cen ich wywołania na wiele lat; zatem możemy rzadziej wymieniać aparaty cyfrowe i robić równolegle fotografować na filmach, a nasze koszty na pewno nie wzrosną.
- W przypadku slajdów, nic nie zastąpi ich projekcji z dobrego rzutnika i na dobrym ekranie = filmy odwracalne są wielowarstwowe, a zatem ich projekcja daje wrażenie trójwymiarowości, jakiej nie uzyskamy przy projekcji pliku cyfrowego.
- Mnóstwo frajdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz