Katalog obiektywów Canon FD. Materiały prasowe Canona
|
W roku 2016 odwiedziłem znany
warszawski sklep i komis fotograficzny pytając jak zwykle, czy coś ciekawego
pojawiło się ze starych obiektywów Canona; w odpowiedzi wylądował przede mną na
ladzie Canon nFD 35-105 mm f/3,5. Poczułem się tak, jakbym wsiadł do
wellsowskiego wehikułu czasu cofającego mnie o ćwierć wieku wstecz. A było to
tak.
W pięknym ciele nowy duch czyli jeden krok wstecz, dwa kroki do przodu
1 lutego 1985 roku premierę miała nowatorska na
swoje czasy Minolta 7000, będąca pierwszą lustrzanką z samoczynnym ustawianiem ostrości z prawdziwego zdarzenia.
Tymczasem rok później Canon wypuścił ostatni* model lustrzanki serii T z
mocowaniem FD, czyli T90. Jak to: bez autofokusa? W tym czasie Minolta miała na
rynku trzy modele z autofokusem: poza
7000 także zawodowy 9000 oraz amatorski 5000;
w roku 1986 Nikon wypuścił lustrzankę F-501 (N2020 w USA) z AF. Główni
konkurenci przegonili zatem Canona? Tak się tylko wydawało. Firma szykowała
kontratak w postaci systemu EOS. Gdy w marcu 1997 pojawił się EOS 650 a w maju
EOS 620, Canon stanął na początku drogi, która dała mu w pewnej chwili to,
czego nie udało mu się osiągnąć przed erą samoczynnego ustawiania ostrości:
zaczął masowo odbierać zawodowych klientów Nikonowi. Ale to inna historia.
Natomiast, aby mógł powstać EOS 650 najpierw musiał pojawić się T90.
Canon T90. Materiały prasowe Canona |
T90 w jakimś sensie przypomina
mi niemieckiego malarza renesansowego, Mathisa Gotharda-Neitharda zwanego Grünewaldem,
w którego obrazach można odnaleźć zarówno elementy wsteczne, nawiązujące do
malarstwa średniowiecznego, jaki nowatorskie, zapowiadające barok. Brak
samoczynnego ustawiania ostrości był w roku 1986 krokiem wstecz, ale pod
wszelkimi innymi względami T90 stanowił ogromny krok naprzód. Wzornictwo
autorstwa Luigi Collaniego jest wzorcowe i wzorowe. Pokuszę się o subiektywne
stwierdzenie, że to najpiękniejsza lustrzanka w historii. Ponadto rozwiązania
techniczne wyprzedziły znacznie swoją epokę. T90 był poligonem doświadczalnym,
dzięki któremu inżynierowie Canona mogli wypróbować to, co ostatecznie znalazło
się w lustrzankach systemu EOS. Mówię tu choćby o sterowaniu funkcjami aparatu
poprzez przyciski i pokrętło, punktowym pomiarze błysku czy poprawiającym
wydajność i szybkość działania aparatu rozdzieleniu jego pracy na trzy odrębne
silniki: 1) do naciągu filmu, 2) lustra i migawki oraz 3) zwijania powrotnego.
T90 to krok milowy w konstrukcji lustrzanek i tak naprawdę jego „śladów” można
się doszukiwać w całej linii EOS, szczególnie w serii 1, aż po obecny model
EOS-1D X II.
Feliks
Dzierżyński padł
W tamtych czasach sklepy
fotograficzne w Polsce nie sprzedawały nowego sprzętu z Japonii. W pewnej
chwili jednak w nieistniejącym już sklepie Składnicy Harcerskiej na ulicy
Marszałkowskiej w Warszawie pojawił się „rzut” Canonów T90, oraz EOS 650 i 620.
Oczywiście całość zniknęła momentalnie z półek sklepowych, zapewne wykupiona
głównie przez pracowników, ich rodziny i znajomych i natychmiast pojawiła się
ponownie w sprzedaży, choć już w znacznie wyższych cenach, na giełdzie
fotograficznej w warszawskiej Stodole. Postanowiłem wtedy kupić swoją pierwszą
zaawansowaną lustrzankę i po długim wertowaniu artkułów w kupowanych w
antykwariatach amerykańskich i brytyjskich pismach fotograficznych
postanowiłem, że to musi być T90 - pomimo braku autofokusa. Pamiętam, że pół
roku odkładałem pieniądze, żeby wreszcie stać się szczęśliwym posiadaczem Canon
T90 ze standardowym obiektywem Canon FD 50 mm f/1,4. Przystępując do napisania
tego artykułu zacząłem się zastanawiać, który to był rok. Przypomniałem sobie,
że jednym z pierwszych wydarzeń, jakie fotografowałem nowym aparatem była
rozbiórka pomnika Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie; zatem musiał to być rok
1989.
Mydło
i powidło
Giełda fotograficzna w
Stodole była jednym z nielicznym miejsc, gdzie można było polować na sprzęt
fotograficzny i dlatego systematycznie ja odwiedzałem szukając kolejnych
obiektywów do T90. Jednym z pierwszym zakupów był właśnie wspomniany na początku
wpisu Canon FD 35-105 mm f/3,5. Pamiętam taką sytuację: chodziłem po giełdzie z
T90 z wpiętym Canonem FD 35-105 mm f/3,5 szukając kolejnych szkieł, gdy
podszedł do mnie jakiś człowiek i patrząc na sprzęt zawieszony na moim ramieniu
powiedział coś w stylu: „Co Pan kupuje? Canon to mydło. Nikon to żyleta”. Dał
mi wizytówkę i raz nawet odwiedziłem jego biuro w Warszawie, gdzie w sejfie
trzymał Nikony 8008s (w Europie znane pod nazwą
801s) i Nikkory. Przyjechał niedawno z USA i był kimś w rodzaju
„ambasadora” Nikona. Była nawet chwila, gdy uwierzyłem, że Canon to „mydło” a
Nikon to „żyleta”.
Teraz, po latach, mając za
sobą doświadczenia fotografowania różnymi systemami – Canon FD, Canon EF,
Pentax, Nikon - oraz ostatnio różnymi szkłami zakładanymi na bezlusterkowego
Sony A7R II, mam swój pogląd na temat „mydeł” i „żylet”. Zdarzają się obiektywy tak
kiepskie, że zasługują na to, by je nazwać „mydlanymi”, ale to określnie na
pewno nie może zostać przypisane do jednego z systemów: Canona czy Nikona.
Obydwu firmom zdarzają się „kundle” wśród obiektywów, tak jak i obydwie
produkują szkła świetne. Z kolei fascynujące niektórych wrażenie „żylety” na
zdjęciach pochodzi czasem z bardzo dużego kontrastu obrazu, któremu może
towarzyszyć zubożenie przejść tonalnych. Czasem potrzebne są obiektywy o
nadzwyczaj wysokim kontraście dające super-ostre, wręcz klinicznie zimne
zdjęcia, a czasem preferowane jest delikatne oddanie obrazu przez obiektywy o
mniejszym kontraście.
Pełnoklatkowy bezlusterkowiec Sony oraz obiektywy i akcesoria Canon FD: nowe życie osieroconego systemu |
Nowe
życie osieroconego systemu
Mój pełnoklatkowy bezlusterkowiec
Sony A7R II chętnie przygarnia sieroty z systemu Canon FD. W połączeniu z tym
aparatem polubiłem na nowo optykę serii Canon FD. Po pierwsze ze względu na bardzo
spójne przenoszenie barw przez prawie całą gamę obiektywów, co dobrze świadczy o
jakości nie tylko samego szkła, ale także powłok Super Spectra Coating (S.S.C.).
Dlatego polecam kupowanie obiektywów FD z S.S.C., lub new FD (nFD), z których
wszystkie mają powłoki S.S.C. (i dlatego
już tego na tubusach nie oznaczano) z jednym wyjątkiem: obiektyw Canon nFD 50
mm f/1,8 miał nieco gorsze powłoki S.C., czyli takie, jak stare obiektywy FD.
Po drugie obraz z większości
obiektywów Canon FD ma charakter, którego często brakuje nowoczesnym „szkłom”: umiarkowany
kontrast, zachowujący łagodne przejścia tonalne i zapewniający miękkość obrazu,
która nie wynika z braku ostrości. To dlatego wiele obiektywów tej gamy
świetnie nadaje się do filmowania ludzi, szczególnie po przeróbce mechanizmu
przysłony tak, aby działał płynnie, a nie zaskokowo.
Po trzecie, Canon
wielokrotnie wykazał się nowatorstwem projektując obiektywy serii FD, często
znacznie większym niż Nikon. Powód był prosty: Nikon opanował rynek zawodowy i nie
musiał się bardzo starać; Canon się starał, ponieważ bardzo chciał ten rynek
zdobyć. I chociaż rozwiązania Canona często były rewolucyjne w sposób, który
mógł ułatwić życie profesjonalistom, ci ostatni pozostali na nie w ogromnej
mierze obojętni, ze względu na wcześniejsze ogromne inwestycje w sprzęt Nikona.
Szczególnie pod koniec cyklu życiowego systemu FD pojawiło się sporo znakomitej optyki, w tym luksusowej serii „L”, która z powodu porzucenia systemu przez producenta nie doczekała się testów z prawdziwego zdarzenia, nie mówiąc o rzeczywistym zawodowym użytkowaniu. To dlatego można obecnie natknąć się na „dziewicze” egzemplarze topowych obiektywów Canon FD z przełomu lat osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. O nowatorstwie rozwiązań optycznych może świadczyć to, że kilka z nich zostało początkowo prawie bez zmian zastosowanych w systemie Canon EOS, a inne stanowiły logiczną ewolucji swoich poprzedników manualnych. Gdy system EOS rozpoczął tryumfalny pochód, przyciągając coraz więcej zawodowców, ci zaczęli dostrzegać zalety optyki Canona. Ciekawy przypadek stanowi obiektyw z samoczynnym ustawianiem ostrości do systemu EOS, Canon EF 200 mm f/1,8L, wprowadzony na rynek w roku 1988. Użytkownicy zawodowych manualnych Canonów New F-1 i T90 tak głośno domagali się takiego obiektywu, że firma w roku 1989 włożyła tę samą optykę w obudowę bez autofokusa i wypuściła na rynek Canona FD 200 mm f/1,8L.
Szczególnie pod koniec cyklu życiowego systemu FD pojawiło się sporo znakomitej optyki, w tym luksusowej serii „L”, która z powodu porzucenia systemu przez producenta nie doczekała się testów z prawdziwego zdarzenia, nie mówiąc o rzeczywistym zawodowym użytkowaniu. To dlatego można obecnie natknąć się na „dziewicze” egzemplarze topowych obiektywów Canon FD z przełomu lat osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. O nowatorstwie rozwiązań optycznych może świadczyć to, że kilka z nich zostało początkowo prawie bez zmian zastosowanych w systemie Canon EOS, a inne stanowiły logiczną ewolucji swoich poprzedników manualnych. Gdy system EOS rozpoczął tryumfalny pochód, przyciągając coraz więcej zawodowców, ci zaczęli dostrzegać zalety optyki Canona. Ciekawy przypadek stanowi obiektyw z samoczynnym ustawianiem ostrości do systemu EOS, Canon EF 200 mm f/1,8L, wprowadzony na rynek w roku 1988. Użytkownicy zawodowych manualnych Canonów New F-1 i T90 tak głośno domagali się takiego obiektywu, że firma w roku 1989 włożyła tę samą optykę w obudowę bez autofokusa i wypuściła na rynek Canona FD 200 mm f/1,8L.
Z kolei przeciwny przypadek stanowi najbardziej
egzotyczny obiektyw systemu Canon EOS, Canon EF 1200 mm f/5.6. Tak naprawdę
pierwotnie wyprodukowano go jako obiektyw z ręcznym ustawianiem ostrości, Canon
FD 1200 mm f/5,6L, po raz pierwszy udostępniany agencjom prasowym na Igrzyskach
Olimpijskich w Los Angeles w roku 1984. Słowo „udostępniany” jest kluczowe –
wersji manualnej nigdy nie sprzedawano, dzięki czemu wszystkie wyprodukowane
egzemplarze ostatecznie wróciły do Canona i pod koniec lat osiemdziesiątych
ubiegłego stulecia optyka została umieszczona w obudowach z autofokusem, stając
się bezpośrednio obiektywami systemu EOS. Jeszcze jedna ciekawostka:
powszechnie uważa się, że wprowadzony na rynek w 2011 roku EF 200-400mm f/4L IS
USM Extender 1.4X f/5.6 L to pierwszy obiektyw Canona z wbudowanym konwerterem,
Otóż nie: w latach osiemdziesiątych XX wieku na imprezach sportowych pojawiał
się wyżej wspomniany teleobiektyw Canon FD 1200 mm f/5,6L z wbudowanym
konwerterem 1,4x. Gdy Canon przebudował ten obiektyw na wersję z autofokusem, z
wbudowanego telekonwertera zrezygnowano.
Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles, 1984 r. Widać dwa obiektywy Canon FD 1200 mm f5.6L z wbudowanym konwerterem 1,4x. Materiały prasowe Canona |
O tym, że wbrew
rozpowszechnionym opiniom wymagania dotyczące optyki zmalały a nie wzrosły,
może świadczyć przypadek obiektywu Canon FD 100-300 mm f/5,6L. Układ optyczny
pozostał niezmieniony w Canonie EF 100-300 mm f/5.6, czyli wersji z
autofokusem; lecz o ile wiele osób do dzisiaj pieje z zachwytu nad jakością
wersji do systemu EOS, to użytkownicy systemu FD uważali ten zoom za jeden ze
słabszych w gamie optyki serii „L”.
Zdjęcia czarno-białe zostały zrobione Canonem T90 lub Canonem EF i
optyką Canon FD pod koniec lat osiemdziesiątych oraz w latach
dziewięćdziesiątych XX wieku.
*Nie liczę Canonopodobnego
wyrobu produkowanego przez Cosinę pod nazwą Canon T60 w roku 1990. Nota bene:
na tym samym korpusie Cosiny CT-1 oparto wiele innych aparatów, i tak oto po
niewielkich zmianach kosmetycznych oraz dodaniu innego mocowanie bagnetowego
oraz „plakietki” z nazwą odpowiedniego systemu, CT-1 znana była jako: Nikon
FE10, Nikon FM10, Olympus OM2000, Ricoh KR-5, czy Yashica FX-3; po znacznie
poważniejszych modyfikacjach na tym samym korpusie oparte były aparaty
dalmierzowe takie jak Rollei 35RF, seria Voigtländer Bessa R a nawet cyfrowy
Epson R-D1.
[Zrekonstruowany wpis z roku 2015]
[Zrekonstruowany wpis z roku 2015]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz