|
Zdjęcie: Bartek Kania |
|
Partner testu |
Światłomierze zewnętrzne,
które kiedyś stanowiły jeden z wyróżników zawodowej fotografii, wraz z
osiąganiem dojrzałości przez aparaty cyfrowe zaczęły wychodzić z mody. Dzisiaj
coraz rzadziej się je widuje poza studiami fotograficznymi, a zawodowcy,
których spotykam “w terenie” zagadnięci o zewnętrzny światłomierz albo mówią,
że polegają całkowicie na światłomierzu aparatu, albo nie wiedzą o czym ja
mówię.
|
Zdjęcie: Jarosław Brzeziński |
Sekonic należy do
nielicznych pozostałych „na placu boju” producentów zewnętrznych światłomierzy.
Na dodatek firma stara się nadążać za cyfrową rewolucją i unowocześnia swoje
produkty, dostosowując zakres funkcji pomiarowych do matryc, i to zarówno pod
kątem fotografowania jak i filmowania. W roku 2012 firma wprowadziła na rynek testowany
tutaj model L-478D-U (wersja L-478DR ma
wbudowane bezprzewodowe wyzwalanie fleszy) z ekranem dotykowym.
|
Zdjęcie: Bartek Kania |
Główny test przeprowadził Bartek Kania i Wzorcownia z Sulejówka https://www.facebook.com/klubokawiarniawzorcownia/. Ja ograniczę się do opisu technicznego i kilku zdań własnej oceny. Do wykonania zamieszczonych we wpisie zdjęć obydwaj posłużyliśmy się pomiarem testowanego światłomierza.
|
Zdjęcie: Jarosław Brzeziński |
Jeśli chodzi o obsługę, kopułka
do pomiaru światła padającego znajduje się na obrotowej głowicy, przy czym można
ją cofnąć do pomiaru światła na obiektach dwuwymiarowych, na przykład przy reprodukcji
obrazów. Pod ekranem znajduje się przycisk przywołujący i pozwalający wycofać się
z menu ekranowych. Z prawej strony jest przycisk „Measure” uruchamiający pomiar
oraz wyzwalający lampy błyskowe (tylko wersja DR); guzik poniżej służy
do włączania i wyłączania światłomierza. Po lewej stronie urządzenia umieszczono
przycisk „Memory” do wykonywania wielu pomiarów oraz ich uśredniania, a pod nim
port USM dla podłączenia światłomierza do komputera w celu aktualizacji
zaszytego oprogramowania i edytowania profili aparatów. Na spodzie urządzenia znajdziemy
gniazdo do podłączenia flesza kablem.
|
Zdjęcia: Jarosław Brzeziński |
Światłomierz jest dość mały –
wielkości IPhone’a chociaż oczywiście grubszy, zrobiony z niezłego tworzywa;
ekran nie ma żadnego szkła ochronnego, więc trzeba uważać, żeby go nie porysować. Zasilanie to
dwa małe „paluszki”, czyli baterie R3. To czysto subiektywne odczucie, ale wolałem
starsze światłomierze ze zwykłym wyświetlaczem ciekłokrystalicznym i sterowanie
przyciskami oraz pokrętłami, Gdy widzę po włączeniu urządzenia ekran
startowy od razy myślę, że tak jak smartfon czy tablet światłomierz może się zawiesić czy złapać
wirusa.
|
Zdjęcie: Bartek Kania |
Oczywiście jeśli chodzi o
zakres funkcji, Sekonic L-478D-U ma bogatsze wyposażenie od mojej starej
Minolty Flash Meter VI. Urządzenie ma spore możliwości konfiguracji – warto poczytać
instrukcję i pogrzebać w menu ekranowych, żeby zamienić Sekonica w światłomierz
dla filmowców, wyzwalać flesze oraz kontrolować moc ich błysku bezprzewodowo poprzez
system PocketWizard’s ControlTL (wersja DR). Równie ważna jest możliwość
kalibracji światłomierza pod zakres dynamiki używanego aparat cyfrowego; dzięki
temu posługując się czymś na kształt system strefowego Sekonic dobierze w
każdej sytuacji optymalną ekspozycję dla danej matrycy. Szkoda, że urządzenie
samo z siebie nie mierzy światła odbitego. Do tego trzeba dokupić oddzielny
wizjer z pięciostopniowym kątem pomiaru. Oczywiście wyższe modele, jak Sekonic
L-858, mają pomiar światła odbitego wbudowany, ale są dwukrotnie droższe.
Tylko wersja L-478DR ma wbudowany moduł bezprzewodowego wyzwalania lamp
błyskowych, ale oczywiście jej cena jest wyższa niż testowanej tutaj zwykłej wersji D.
|
Zdjęcie: Bartek Kania |
Pytanie brzmi, czy
światłomierz zewnętrzny ma jeszcze jakikolwiek sens? Wielu obecnych fotografów poddaje
to w wątpliwość. W dzisiejszych czasach, poza studiem trudno jest uzasadnić potrzebę jego stosowania, ale i "w terenie" może się przydać. Po pierwsze światłomierze wbudowane w aparaty nie zawsze są idealnie
dokładne, a ponadto oferowany przez urządzenia zewnętrzne pomiar światła
padającego pozwala uniknąć błędów wynikających z nietypowej charakterystyki
odbijania światła wielu przedmiotów. Sekonic L-478D-U mierzy światło bardzo
dokładnie i w sposób powtarzalny, ale większy sens ma wersja DR, pozwalająca
bezprzewodowo sterować fleszami i wtedy nawet niezbyt dopracowane sterowanie
dotykowe ma większy sens.
|
Zdjęcia: Bartek Kania |
Moje podsumowanie: Doceniam
precyzję i powtarzalność pomiaru światła,
zarówno zastanego, jak i błyskowego, opcję sterowania systemem Pocketwizard w wersji DR oraz
możliwość kalibracji światłomierza pod zakres dynamiki konkretnego aparatu.
Jednocześnie cena jest dość wysoka (około 1450 złotych w podstawowej wersji D) zwłaszcza jak na światłomierz, w którym pomiar
światła odbitego wymaga dokupienia osobnej wymiennej kopułki, a ekran dotykowy
reaguje dość ospale – choćby w porównaniu ze smartfonami - a jego czytelność znacznie spada gdy świeci
słońce.
|
Zdjęcie: Bartek Kania |
Opinia Bartka: O Sekonicu
powiem krótko: światłomierz to nie smartfon, tylko urządzenie do bardzo
konkretnych zadań; dotykowy ekran pogarsza ergonomię i jest zupełnie zbędny.
Oczywiście nie należy mylić L-478D z
LiteMaster Pro L-478DR-EL który jest kontrolerem systemu Ellinchrome, tu dotykowy
ekran ma sens. Choć osobiście jako użytkownik lamp Ellinchrome i światłomierza
marki Sekonic nie korzystam z tego systemu, wyznając zasadę, że im mniej
skomplikowanych urządzeń na planie tym mniejsza szansa na katastrofę.
|
Zdjęcie: Jarosław Brzeziński |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz