poniedziałek, 11 września 2017

Marek Karewicz: All That Jazz

Rekonstrukcja wywiadu przeprowadzonego w roku 1997 przez Izę Makiewicz-Brzezińską z jednym z najlepszych fotografów światowej sceny muzycznej, Markiem Karewiczem.
Marek Karewicz: autoportret

Iza Makiewicz-Brzezińska: 18 maja b.r. w warszawskiej piwnicy ,,Harendy" występował między innymi Zbigniew Namysłowski, który w swoim czasie uczył Pana gry na trąbce. W trakcie tego wieczoru jazzowego powiedział Pan: ,,Gdyby nie to, co wydarzyło się czterdzieści lat temu w Hybrydach, nie było by takiej Polski jaką mamy dzisiaj", ale nie rozwinął Pan tej myśli…

Sunny Rollins
Marek Karewicz: Uważam, że autorami obecnych przemian w Polsce są Willis Conover, Jan Paweł Il i Lech Wałęsa. Wtedy, gdy Conover uczył mnie i moich rówieśników wolności – jazz był w Polsce muzyką zakazaną, początkowo tworzoną głównie przez wybitnie zdolnych amatorów takich jak Witek Sobociński, Janek Zylber czy Krzyś Komeda. Kiedy we wczesnych latach 60. XX wieku zatwierdzono statut ,,Polskiej Federacji Jazzowej" - byliśmy pijani ze szczęścia, bo nie przypuszczaliśmy, że to się w ogóle uda. Pierwsze słowa tego dokumentu mówiły bowiem o tym, że najważniejsza jest wolność wypowiedzi, swoboda improwizacji, a najlepszą rzeczą na świecie jest jazz, którego kolebką są Stany Zjednoczone. Mam teorię, że albo podpisał to cichy współpracownik CIA, albo jakiś wyjątkowy idiota, który w ogóle nie wiedział o co chodzi. W żadnym innym kraju realnego socjalizmu nie udało się założyć podobnej organizacji. Takie były początki zarówno jazzu w Polsce, jak i mojej fotografii związanej z tą muzyką.
Krzysztof Komeda-Trzciński
Polska była pierwszym krajem socjalistycznym, w którym powstał festiwal jazzowy. Jazz Jamboree ma już czterdzieści lat i jest uważany za jeden z największych festiwali jazzowych w Europie. Dzięki niemu do Polski przyjechały wybitne gwiazdy takie jak Duke Ellington czy Stan Getz. Tak zwani ..kacykowie" już nie byli w stanie zatrzymać tego procesu. A ja – fotografowałem. Zawsze niezwykle poważnie podchodziłem do swojej pracy: tworzyłem archiwum.
Zbigniew Seifert, Janusz Muniak, Tomasz Stańko
Starałem się prywatnie i osobiście poznać tych wielkich światowych muzyków, którzy traktowali Jazz Jamboree jako zjawisko zupełnie wyjątkowe dzięki – między innymi - niesłychanie żywo reagującej publiczności.
Bronisław Suchanek
To wszystko zawdzięczamy klubowi ,,Hybrydy", gdzie istniała również sekcja fotograficzna, teatralna i filmowa. Tam właśnie Krzysztof Zanussi pracował jako operator w kabinie projekcyjnej, rozpoczynali swoją działalność estradową Janek Pietrzak, Wojtek Młynarski i Jonasz Kofta. Nie mówiąc już o tym, że do klubu przychodziły najlepsze dziewczyny... Wszyscy słuchali jazzu, a ja za pomocą aparatu fotograficznego utrwaIałem ich interesujące miny.
Zbigniew Seifert
Lester Bowie

Nie pamiętam, aby wtedy miała tam miejsce jakakolwiek bójka czy tak zwane ,,chlanie" alkoholu. Na bramce stał świetnie radzący sobie z tłumem 75-letni pan Stefan, który przed wojną był kamerdynerem jednego z niesłychanie ważnych rodów polskich. Kiedyś byłem świadkiem, gdy podszedł do niego jakiś ,,żul" z Grochowa i chciał wejść, a spotkawszy się ze zdecydowaną odmową - zapytał czy wobec tego może przyjść w przyszłym tygodniu. Pan Stefan odpowiedział twardo: ,,Proszę Pana, Pan tu nigdy nie będzie mógł wejść".
Miles Davis
I. M.-B.: Czy mógłby Pan opowiedzieć o takich sytuacjach związanych z fotografowaniem czy kontaktem ze sławnymi muzykami, które z jakichś powodów Pan szczególnie zapamiętał?
M.K.: Największe wrażenie jako indywidualność zrobił na mnie zmarły w 1991 roku Miles Davis. Cenił mnie za to, co osiągnąłem. A był to człowiek bardzo trudny w kontakcie, zamknięty w sobie, chyba nikogo nie obdarzający sympatią. Osoby z jego otoczenia do dziś wspominają go umiarkowanie ciepło. Mnie złamał złotego ,,Parkera", którego specjalnie kupiłem, żeby podpisał mi fotografię. Wprawdzie zdjęcie mu się podobało, ale też w niczym nie spowodowało to zmiany jego nastawienia wobec faktu bycia fotografowanym- na co się nie zgadzał.
Przyznaję, że to zdjęcie zrobiłem tak trochę bez jego wiedzy, ale potem on wielokrotnie wykorzystywał je w reklamie. Zaprosił mnie nawet na swój pożegnalny koncert. Patrzył na mnie i... odwracał się tyłem. Ale wiedział, że jestem ,,from Poland" i znał powód, dla którego się tam znalazłem.
Teraz na starość zapraszają mnie różni muzycy na trasy koncertowe, gdzie powszechnie wiadomo, że fotografować nie wolno. Ale ja - mogę. To właśnie stanowi jedno z moich osiągnięć.
Czesław Niemen-Wydrzycki
Jestem ,,człowiekiem bankietowym", więc przede wszystkim pamiętam bankiety. Nie tak dawno bylem w trasie koncertowej z jednym z największych amerykańskich kontrabasistów Jimmim Woodem, który grał w wielkich orkiestrach, przez wiele lat występował z Ellingtonem. Jimmy Wood, niestety, jest człowiekiem pijącym. Wśród muzyków jazzowych i rockowych alkoholizm jest powszechną chorobą. Moim zdaniem przyczyną są kompleksy, z którymi jedni potrafią się uporać, czymś je „przykryć” a inni - nie dają sobie rady.
Krzysztof Komeda-Trzciński
 
Duke Ellington
Muzyk jazzowy bez względu na to, w jakiej znajduje się formie nie tylko musi wyjść na scenę i improwizować, ale też mieć tak zwany ,,rewelacyjny wieczór". Pamiętam koncert w Warszawie z udziałem jednego z najwybitniejszych saksofonistów na świecie Wayna Shortera. Musiał zagrać, mimo że na chwilę przed występem dowiedział się, że w Nowym Jorku umarła właśnie jego córka. To był jeden z piękniejszych koncertów Shortera, jakie słyszałem. I jak taki człowiek przed wejściem na scenę ma sobie nie wypić? Oczywiście na dłuższą metę żadnemu z wielkich wódka nie pomogła. Istnieją tacy muzycy, którzy bez alkoholu w ogóle nie są w stanie funkcjonować. Paul Gonzalves – saksofonista grający z Dukiem Ellingtonem - bez wypicia wódki nie wychodził na scenę. Nigdy nie widziałem go trzeźwego, ale grał fantastycznie! Był tak przywiązany do Ellingtona, ze umarł dwa tygodnie po śmierci mistrza. To niesłychana symbioza, ale też trzeba wziąć pod uwagę, że taki big-band jazzowy pracuje zwykle ze sobą przez dziesięć, dwadzieścia lat. Oznacza to, że w tym samym hotelu się mieszka, jedzie tym samym autokarem, codziennie ogląda te same twarze i rozmawia na podobne tematy. Któregoś dnia to może okazać się męczące, ale taka jest cena jaką się płaci za to, żeby być najlepszym. Na tym polega idea zgranego zespołu.
Mick Jagger
I. M.-B.: Czy Pana stosunek do picia i palenia jest jednakowy?
M.K.: Palenie uważam za nonsens, chociaż sam kiedyś paliłem bardzo dużo. Gdy przestałem – poczułem się znacznie lepiej. Potrafię teraz przy pomocy smaku rozróżnić dobrze i źle wypieczony chleb oraz fałszowaną wódkę od niefałszowanej.
Moim zdaniem ,,wyższość" alkoholu polega na tym, że nikt się nim nie "zaciąga", nie powoduje on też raka płuc. Jestem człowiekiem rozsądnym i nie piję w nadmiernych ilościach.  Dość dobrze znam się na gatunkach piwa. Popijanie piweczka zapobiegło u mnie osadzaniu się piasku w nerkach. Niedawno jeszcze w Polsce był tylko jeden rodzaj niesmacznego piwa i dlatego kiedyś go nie tolerowałem. Teraz sytuacja uległa zmianie.
Ewa Demarczyk
I. M.-B.: Z dużego spożycia piwa słyną między innymi Czesi. Z nimi właśnie łączy się moje następne pytanie. Jak to było z tymi pieczątkami z ,,Pociągów pod specjalnym nadzorem" Menzla? Niektórzy żartują sobie, że miał Pan szansę jako pierwszy przystawić je w intymnych częściach ciała odtwórczyni jednej z lepiej zapamiętanych ról żeńskich w tym filmie. Podobno też  przedłużył Pan dla tej pani o tydzień swój pobyt w Pradze...
M.K.: Prawdą jest, że bardzo dawno temu byłem z nią zaprzyjaźniony, ale to ona nie chciała, żebym tak szybko wyjechał. Damę tę poznałem w związku z festiwalem jazzowym w Pradze, na sali koncertowej ,,Lucerna". Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że stanie się gwiazdą czeskiego filmu. Myślę, że to była dobra i odpowiednia znajomość. Kobiety odgrywają bardzo ważną rolę w życiu mężczyzny, ale tylko wtedy, gdy są współpartnerami w życiu, w funkcjonowaniu. Z perspektywy czasu sądzę, że gdyby nie one - nie zrobiłbym nawet jednej setnej tego, co ostatecznie osiągnąłem. Ale też nie wyobrażam sobie jak miałbym zawodowo współpracować z kobietą, z którą jednocześnie jestem związany uczuciowo. Wiadomo, że takie pary twórcze działają, ale dla mnie są to sytuacje kompletnie obce.
Marek Grechuta
I. M.-B.: Preferuje Pan formy działania zbliżone do happeningu. Czy może Pan sobie wyobrazić sytuację brania udziału w zbiorowej wystawie prac? Co by Pan zrobił, żeby zostać szczególnie zapamiętanym przez oglądających?
M.K.: Nie jestem w stanie nawet sobie tego wyobrazić. To jest w ogóle niemożliwe, ponieważ z założenia nigdy nie biorę udziału w żadnych zbiorowych wystawach – nawet gdy jestem imiennie zapraszany. Taką mam zasadę. Seksu zbiorowego również nie toleruję. Wywodzę się ze środowiska, które całe życie spędziło na happeningach. Wymienię tu chociażby każde urodziny czy imieniny w, ,,Hybrydach", jam sessions albo na przykład Jazz Camping, czyli spotkanie jazzmanów na Kalatówkach, które odbyło się czterdzieści lat temu. Impreza niesłychanie udana, powstał o tym film. Pamiętam, gdy do Polski w ,,mrocznych czasach" przyjechała Everyman Opera ze spektaklem ,,Porgy and Bess". Moi koledzy pragnąc dostać się na koncert przebierali się za lekarzy z noszami i słuchawkami. To wszystko było happeningiem. Nie pamiętam abym miał jakąkolwiek wystawę, która by nie była związana z jakąś formą artystyczną: zawsze musiało się tam dziać coś innego poza fotografią – ktoś grał albo śpiewał.
Anna German
I. M.-B.: Czy kiedykolwiek w życiu miał Pan pokusę, żeby zachować się wbrew etyce zawodowej? Czy ustawia się Pan zdecydowanie przeciw paparazzim, czy też uważa, że istnieją jakieś okoliczności, które mogłyby takie zachowanie usprawiedliwić?
M. K.: Fotoreporterzy na świecie, ale też - niestety coraz częściej - w Polsce działają przede wszystkim w systemie paparazzo. Ja nigdy taki nie byłem. Uważałem, że być może gdzieś na świecie takie zachowanie da się jakoś usprawiedliwić. W ,,Sex, drugs and rock'n'roll" zamieszczane są wyłącznie tego typu fotografie. Ja nie wykonuję takich zdjęć. Kiedy widzę jakąś żenującą sytuację, to nawet nie podnoszę aparatu do oka.  Artystom za kulisami daję spokój. Chyba, że któryś z wielkich poprosi mnie prywatnie o sfotografowanie go z polską narzeczoną. Chętnie się zgadzam myśląc: ,,cóż to będzie za radość dla jego amerykańskiej żony!". Ale na pewno nie działam w tym celu, żeby taki materiał zamieścić w jakiejś gazecie.
Mick Jagger
I. M.-B.: Gdyby Pan mógł...
M.K.: Gdybym mógł... to chciałbym jeszcze parę osób sfotografować.
I. M.-B.: Czasami…
M.K.: ... ręce mi opadają z powodu ludzkiej głupoty. Niezbyt często, bo wytworzyłem sobie ,,ochronną skórę". Od czasu do czasu potrafię jeszcze ukryć parę swoich stanów.
I. M.-B.: Jest Pan w tym momencie bardzo tajemniczy. Jakie stany ma Pan na myśli?
M.K.: Nie mogę powiedzieć. Tytułem wyjaśnienia dodam tylko, że nie chodzi ani o Stany Zjednoczone, ani o ciążę!
Czesław Niemen-Wydrzycki
I. M.-B.: Nie udało mi się...
... wydaje mi się, że w zasadzie w życiu zawodowym udało mi się wszystko. Ale najlepiej to ja umiem tańczyć!
 
Rozmawiała: Iza Makiewicz-Brzezińska
Zdjęcia: Marek Karewicz

 
Marek Karewicz o swoim życiu:
 

…gdy miałem 7-8 lat interesowałem się modelarstwem lotniczym. Potem zajmowałem się sportem: biegałem dookoła stadionu, grałem w koszykówkę. Nie wagarowałem. Nawet, gdy wracałem do domu z prywatki o siódmej, to o ósmej byłem już w szkole. Zeszytów nie prowadziłem, bo mam umiejętność uczenia się słuchowego. Byłem dobrym polonistą, miałem zainteresowania poza-programowe. Raz ogłosiłem w szkole, że Krasicki więcej napisał po niemiecku niż po polsku - i moja ulubiona wychowawczyni miała z tego powodu duże kłopoty. Udało mi się też założyć szkolny zespól jazzowy.

...w młodości brałem udział w realizacji siedemnastu filmów. Jako operator przez pewien czas współpracowałem z ,,Warszawską Spółdzielnią Filmową" oraz z telewizją. To był kołchoz, w którym królowała odpowiedzialność zbiorowa. Zrezygnowałem, jako że film w ogóle nie stwarza możliwości samodzielnej pracy: na planie zawsze są obecne sekretarki, aktorki, tabun pracowników technicznych... A ja jestem indywidualistą, chodzę własnymi ścieżkami.

...nie miewam tremy: po prostu biorę mikrofon i wchodzę na scenę ,,Opery Leśnej" w Sopocie, podczas gdy moi koledzy aktorzy cierpią na szczękościsk w garderobie.

…na trąbce i kontrabasie przestałem grać, bo byłem za słabym muzykiem. Na szczęście dla kultury polskiej wcześnie to zrozumiałem. W momencie, gdy po raz pierwszy w studiu radiowym nagrano moją twórczość artystyczną – przestałem działać w tym zawodzie. W podjęciu takiej decyzji dopomógł mi Leopold Tyrmand, który - porównując moje zdjęcia z grą na trąbce - poradził mi, abym raczej zajął się fotografowaniem.

…już w dzieciństwie wywoływałem papiery fotograficzne w salaterkach, bo nie było kuwet. Wybrałem zawód fotografa, bo tego właśnie chciałem.

...myślę, że w Europie mój styl fotografowania jest rozpoznawalny. Nie lubię tak zwanej ,,czystej fotografii". Moje prace zbliżone są do grafiki, Zawsze operuję dość grubą fakturą, często nadużywam nieostrości. Jeśli chodzi o fotografię czarno-białą jestem znany z powodu niemal graficznej ziarnistości.

...specjalizuję się w jazzie. Projektuję okładki płytowe. Mam ich już 1500. Jeśli chodzi o fotografowanie muzyków, to faktem jest, że w Europie nie mam prawie żadnej konkurencji. Uważam, że czasy Leonardów da Vinci dawno się skończyły: myli się ten, kto uważa, że potrafi sfotografować dobrze wszystko. Tylko specjalizacja może ustawić człowieka na pewnym poziomie w gronie artystów.
 

...bardzo dużo wystawiam w Polsce i za granicą. Od kilku lat wspaniałym sponsorem moich wystaw jest Agfa. W najbliższym czasie nie mam już wolnych terminów. Niedługo wyjeżdżam z jubileuszową wystawą zatytułowaną:”This is Jazz" do Nowosybirska. W sierpniu po raz pierwszy jadę z wystawą moich prac na zaproszenie Amerykanów do Chicago. Trochę się boję.

Jestem w trakcie przygotowywania wielkiej wystawy poświęconej rock'n'rollowi.

...przez ponad czterdzieści lat zajmowania się fotografią zgromadziłem archiwum liczące około dwóch milionów negatywów. W dziedzinie muzyki sfotografowałem prawie wszystkich, którzy się liczą na świecie. Nie mam tylko portretu Armstronga, ponieważ w tym przypadku okazałem się zbyt leniwy. Teraz zupełnie tego nie rozumiem. Nie musiałem przecież nawet wyjeżdżać do Nowego Jorku! Zresztą wtedy taki wyjazd byłby zupełnie niemożliwy, przede wszystkim dlatego, że nie dostałbym paszportu. To były inne czasy, z czego nie wszyscy dziś zdają sobie sprawę.
...być może jednym z ważniejszych powodów ścisłego trzymania się tematyki muzycznej w dziedzinie fotografii są moje rozliczne zainteresowania. Jestem disc jokeyem w warszawskim ,,Remoncie", podobno należę o czołówki specjalistów w zakresie organizowania dużych „markowych” balów, dobrze znam się na tańcu i muzyce rozrywkowej, trochę piszę. Nie umiem liczyć, więc nie ma mowy o tym, żebym mógł być Leonardem!
...moją mocniejszą stronę – jeśli chodzi o fotografię - stanowi doradztwo. Kiedy przychodzi do mnie młody człowiek z zestawem zdjęć, to jestem mu w stanie powiedzieć, co ma zrobić, żeby jego fotografia była lepsza. Sam uczyłem się kompozycji w Liceum Fotograficznym na ulicy Spokojnej w Warszawie u Mariana Dederki. Korygował on zdjęcia w sposób idealny: brał nożyczki, ciął i powstawała wspaniała fotografia, a jej autorowi wcześniej nawet do głowy nie przyszło, że taki może być efekt końcowy.
...ponad trzydzieści lat temu sam też zostałem pedagogiem. Będąc kierownikiem artystycznym pracowni fotograficznej w Pałacu Młodzieży stosowałem niekonwencjonalne i nowoczesne techniki nauczania. Prowadziłem też kursy fotograficzne. Wśród uczniów znaleźli się między innymi Tomek Sikora, Jerzy Kośnik, Tadek Późniak. Moja praca pedagogiczna polegała również na uczeniu ich wolności. W pracowni - jako jedyni w Pałacu - nie musieli zakładać kapci; mogli chodzić w butach. Przy okazji nauki fotografii słuchaliśmy dobrej muzyki z przynoszonych przeze mnie płyt. Odwiedzały mnie tam wówczas wielkie  gwiazdy polskiego „big-beatu". Po swoje zdjęcia przychodzili między innymi Karin Stanek, Kasia Sobczyk, Ewa Demarczyk, Trubadurzy, Niebiesko-Czarni, Czerwono-Czarni. Moi uczniowie mogli ich sobie potrzymać za rękę.
...wprawdzie obecnie nie ma w Polsce szkolnictwa fotograficznego z prawdziwego zdarzenia, ale z drugiej strony niekiedy stykam się z młodymi, którzy chcą zajmować się fotografią – w ogóle nie mając o niej pojęcia. Mogę ich uczyć sposobu patrzenia, ale nie będę tłumaczyć w jaki sposób zbudowany jest obiektyw. A po ukończeniu kursu jedyny nurtujący ich problem zawarty jest w pytaniu: jak zarabiać pieniądze?".

 
Pan Marek Karewicz jest poważnie chory. Zgodę na publikację zdjęć uzyskałem od jego menedżera i opiekuna, pana Wiesława Śliwińskiego.
Podaję namiary na Wiesława Śliwińskiego: tel.: 501495404, e-mail: wieslawsliwinski@wp.pl

Ray Charles
Ella Fitzgerald


Dave Brubeck
Freddie Hubbard
Krzysztof Komeda-Trzciński

Agnieszka Osiecka

Elżbieta Dmoch, wokalistka zespołu 2 plus 1

Halina Frąckowiak

Janusz Muniak

Krzysztof Komeda-Trzciński

Zespół Budka Suflera

Zespół Skaldowie

Włodzimierz Nahorny
Ewa Demarczyk
Ewa Bem z zespołem
Zespół Czerwone Gitary
Jazz Camping Kalatówki
Zespół Niebiesko Czarni
Zespół Polanie
Tadeusz Nalepa - zespół Breakout
 
Marek Karewicz - All That Jazz
This is a recreated interview with Marek Karewicz, one of the best photographers of the world music scene, originally done by Iza Makiewicz-Brzezińska in 1997. The accompanying photos portay top personalities of world and Polish jazz and Polish big beat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Edward Hartwig: Przypadek według Edwarda H.

  Rekonstrukcja rozmowy jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii – Edwardem Hartwigiem. Iza M...