wtorek, 20 lutego 2018

100 lat (-1), czyli dlaczego mi zależy na milczących

Po 20-letniej przerwie postanowiłem napisać felieton. Może z powodu rozkwitłej na nowo miłości do produktów firmy Pentax; może przez irracjonalny i skazany z góry na porażkę bunt przeciw współczesnemu światu; a może po to, by sprawdzić czy jestem zupełnie sam na tej bezludnej wysepce, czy też błąka się gdzieś po niej ktoś jeszcze.
Nieustannie jesteśmy atakowani informacjami o premierach. Każda krzyczy, że zaraz pojawi się najlepszy aparat czy obiektyw w historii; w porządku, każdy ma prawo zachwalać nawet najbanalniejszy i najmniej odróżniający się od innych produkt żeby go sprzedać, a do nas należy oddzielenie ziarno od plew. Tylko, że staje się jest to coraz trudniejsze ponieważ rzeczywisty postęp jest coraz bardziej iluzoryczny, natomiast marketing coraz bardziej agresywny i daleki od rzeczywistych zalet reklamowanego sprzętu. To tak jak w sztuce: im więcej jest niczym nie wyróżniających się artystów, tym bardziej każdy z nich krzyczy o swojej oryginalności. Zatem im ktoś głośniej woła, tym bardziej myślę, że nie za bardzo ma o czym. Słowa, słowa, słowa.
I dochodzi jeszcze kwestia tego, że pewne firmy walczą o miejsca w czołówce, więc muszą się nieustannie przekrzykiwać. Milczący wyraźnie nie mają racji. Oryginalność, długa tradycja schodzi na plan dalszy, skoro Pentax K-1 - jedna z najciekawszych lustrzanek cyfrowych na rynku dzisiaj - wegetuje gdzieś na marginesie jako ciekawostka, i o ile wszyscy z wyprzedzeniem wiedzieli o obchodach setnej rocznicy Nikona (rok 2017), czy Leiki (2014) to nikt nie wspomni nawet o tym, że za rok minie sto lat od chwili założenia firmy Asahi Optical Co. Zresztą Leica to odrębny temat: dla niektórych to nie marka, lecz kult, model M6 to świątynia, a Leica Monochrome to wcielenie samego Boga. A ja patrząc na najlepsze aparaty i obiektywy wyprodukowane przez Asahi Optical Co. mówię, że pod względem jakości Pentax to najprawdziwsza japońska Leica, tylko nie taka sławna i nie taka droga.
Dowód? Choćby Pentax LX. Mała, lekka, nowatorska lustrzanka zawodowa, która biła na głowę ówczesnych rywali, czyli Canona New F-1 czy Nikona F3, pod każdym względem za wyjątkiem popularności i sprzedaży. Ale dział marketingu Asahi wydawał się zawsze pogrążony w letargu. A może to taka filozofia skromności niektórych twórców dzieł wielkich: stworzyliśmy arcydzieło, ale byłoby nietaktem je zachwalać; niech się obroni samo. Trochę żartuję, trochę przesadzam, ale trochę nie. Wielokrotnie miałem wrażenie, że piękne przedmioty stworzone przez Asahi Optical Co. rzucono na pastwę rynku, żeby sobie radziły. I okazały się zbyt delikatne i za mało przebojowe, aby sobie poradzić. Klienci nie zawsze chcą dostać genialne rozwiązania wymyślone przez inżynierów. Czasem takie rozwiązania słabo się sprzedają wizerunkowo, szczególnie jeśli nie umie się pokazać korzyści, które z nich odniesie masowy użytkownik.
Nie zamierzam bić głową w mur, porywać się motyką na słońce i tak dalej. Nie mam złudzeń, że  nawet gdyby dołączyło do mnie sto innych osób przekonanych o zaletach produktów Asahi Optical Co, będziemy w stanie wpływać na masowe gusta. Ale mogę robić swoje, czyli w roku poprzedzającym 100 rocznicę powstania firmy, pisać więcej o niej, testować obiektywy, omawiać aparaty. I podnosić nieustannie najważniejszy dla mnie element jej filozofii, przewijający się przez historię Pentaksa jak motyw przewodni w utworze muzycznym: robić wszystko najlepiej jak się w danej chwili da, nie zważając na koszty czy możliwość poniesienia porażki rynkowej. Bo z czasem aparat, który uznano za niszowy, lub obiektyw, który dostał najwyższe oceny w jakimś branżowym teście, ale znalazł się w końcówce rankingów sprzedaży, trafia do takiego człowieka jak ja, którzy biorąc je do ręki  zachwyca się wyjątkowością rozwiązań i magicznymi walorami generowanego obrazu. I taki człowiek zaczyna o tym mówić. Nawet jeśli przeczyta o tym tylko dwadzieścia osób, z których dziesięć mi uwierzy a pięć stwierdzi, że trzeba samemu spróbować, będzie warto.

2 komentarze:

  1. Panie Jarosławie.
    Czytam Pański blog i szczęka ciągle na ziemi.
    Wspaniałe opisy, bez zadęcia, że kocham Pentaxy, a Canony czy inne Nikony to be.
    Czytam, czytam i podziwiam.
    Czekam na więcej!!!
    Pozdrawiam - Tomek Michalski.

    OdpowiedzUsuń

Edward Hartwig: Przypadek według Edwarda H.

  Rekonstrukcja rozmowy jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii – Edwardem Hartwigiem. Iza M...