|
Materiały prasowe firmy Canon
|
W roku 1994 napisałem dla miesięcznika Foto-Kurier artykuł o Canonie T90, moim pierwszym profesjonalnym aparacie fotograficznym. W roku 2016 na fali nostalgii i uzbrojony w odnalezioną na dnie zamrażalnika kostkę slajdów Fujifilm Velvia 50, kupiłem na aukcji ponownie korpus T90. Skłamałbym mówiąc, że zdziwił mnie fakt iż aparat, który nie jest wspierany przez Canona od roku 1998 działa nadal bez zarzutu, mimo, że od strony "kosmetycznej" nie prezentuje się idealnie. Nie bez kozery japońscy fotografowie prasowi nazywali go „Czołgiem”.
|
Materiały prasowe firmy Canon |
Różnica w realnej cenie zakupu jest ogromna: pamiętam, że gdy kupowałem go w roku 1989 na giełdzie fotograficznej w warszawskiej Stodole, sprzedający zażądał zapłaty w dolarach amerykańskich – dokładnie chciał ich 450 za korpus ze standardowym obiektywem Canon FD 50 mm f/1,4. Pożyczyłem wtedy pieniądze od wspólniczki kolegi kierującego prywatną szkołą języka angielskiego, w której byłem lektorem, kupiłem dolary i sprzęt był mój. Potem przez pół roku odkładałem lwią część zarobionych pieniędzy, żeby spłacić dług. W roku 2016 zapłaciłem za Canona T90 około 200 złotych. Za te pieniądze można jedynie kupić przeciętną kartę pamięci do lustrzanki cyfrowej. Jako, że miałem zawsze słabość do T90, ten zakup nazwałem Powrotem starego przyjaciela.
|
Canon T90 z obiektywem Canon FD 55 mm f/1,2 S.S.C. Aspherical |
Canon T90 jest wart przypomnienia nie tylko jako jeden z wielu obecnych na rynku wtórnym i – w większości przypadków – nadających się nadal do użytkowania aparatów. To jeden z najciekawszych modeli w historii firmy Canon; T90 wyznaczył kierunki rozwoju stylistyki oraz automatyzacji funkcji lustrzanek. Warto spojrzeć na kontekst jego pojawienia się: 1 lutego 1985 roku miała miejsce premiera Minolty 7000. będącej pierwszą lustrzanką z samoczynnym ustawianiem ostrości z prawdziwego zdarzenia.
|
Materiały prasowe firmy Canon |
Tymczasem rok później Canon wypuścił na rynek właśnie model T90 - będący łabędzim śpiewem systemu Canon FD - pozbawiony autofokusa. Minolta miała już wtedy na rynku trzy modele z autofokusem: poza 7000 także zawodowy 9000 oraz amatorski 5000; w roku 1986 Nikon wypuścił lustrzankę F-501 (N2020 w USA) z AF. Wydawało się, że główni konkurenci przegonili Canona, ale firma szykowała kontratak w postaci systemu EOS. Gdy w marcu 1997 pojawił się EOS 650 a w maju EOS 650, Canon stanął na początku drogi, która dała firmie w pewnej chwili to, czego nie udało się osiągnąć przed erą samoczynnego ustawiania ostrości: zaczęła masowo odbierać zawodowych klientów Nikonowi. Ale, aby mógł powstać EOS 650, najpierw musiał pojawić się T90.
T90 w jakimś sensie przypomina mi niemieckiego malarza renesansowego, Mathisa Gotharda-Neitharda zwanego Grünewaldem, w którego obrazach można odnaleźć zarówno elementy wsteczne, nawiązujące do malarstwa średniowiecznego, jaki nowatorskie, zapowiadające barok. Brak samoczynnego ustawiania ostrości był w roku 1986 krokiem wstecz, ale pod wszelkimi innymi względami T90 stanowił ogromny krok naprzód. Wzornictwo autorstwa Luigi Collaniego jest wzorcowe i wzorowe. Pokuszę się o subiektywne stwierdzenie, że to najpiękniejsza lustrzanka w historii. Ponadto rozwiązania techniczne wyprzedziły znacznie swoją epokę. T90 był poligonem doświadczalnym, dzięki któremu inżynierowie Canona mogli wypróbować to, co ostatecznie znalazło się w lustrzankach systemu EOS. Mówię tu choćby o sterowaniu funkcjami aparatu poprzez przyciski i pokrętło, punktowym pomiarze błysku czy poprawiającym wydajność i szybkość działania aparatu rozdzieleniu jego pracy na trzy odrębne silniki. T90 to krok milowy w konstrukcji lustrzanek i tak naprawdę jego „śladów” można się doszukiwać w całej linii EOS, szczególnie w serii 1, aż po obecny model EOS-1DX Mark II.
W opisie Canon T90 posłużę się częściowo swoim artykułem z roku 1994, ponieważ jego tekst wynikał z kilku lat intensywnego użytkowania aparatu, uzupełniając go w odpowiednich miejscach uwagami, które nasuwają się z dzisiejszej perspektywy.
Pomyślany dla ambitnych amatorów, T90 podbił serca wielu zawodowców i nietrudno zrozumieć dlaczego: aparat dawał 4,5 klatki na sekundę będąc dużo lżejszym od profesjonalnego modelu New F-1 z motorem i to przy zasilaniu zaledwie 4 bateriami R6, świetnie leżał w ręku, miał ogromną rozpiętość czasów otwarcia migawki, krótki czas synchronizacji (1/250 s.) oraz unikatowy w tym czasie punktowy pomiar błysku z lampą 300TL, pomiar punktowy z uśrednianiem do 8 pomiarów i tak dalej. A poza tym był na tyle niezawodny, że z powodzeniem zastąpił aparaty wyposażone w mechaniczne sterowanie migawką.
|
Pryzmat T90 z napisem informującym o wielości sposobów pomiaru świata oraz skomputeryzowanym sterowaniu aparatem za pośrednictwem 3 silników |
Kształt T90 stworzony przez niemieckiego projektanta Luigi Colaniego, jest ergonomiczny, opływowy i wygląda jak wyrafinowana nuta na partyturze. T90 leży idealnie w dłoni, a palce naturalnie trafiają na większość przycisków; jedynie osoby o małych dłoniach mogą uznać, że trudno im utrzymać T90. Ponadto nie jest to aparat lekki (0,8 kg.), chociaż cyfrowe lustrzanki profesjonalne przyzwyczaiły nas do dźwigania jeszcze większych ciężarów. Pamiętajmy, że w T90 tkwią trzy silniki: rozwiązanie to zdaniem Canona było energooszczędne i podniosło sprawność poszczególnych operacji (odrębne silniki do naciągu 1. filmu, 2. lustra i migawki, oraz 3. zwijania powrotnego).
W dolnej części aparatu znajduje się koszyk na baterie zasilające wszystkie funkcje aparatu: cztery paluszki (baterie R6 lub akumulatory). Wtedy takie rozwiązanie zasilania wydawało się atrakcyjne; dzisiaj z perspektywy ponad 30 lat okazuje się wręcz świetne: baterie paluszki przetrwały do dzisiaj (w przeciwieństwie do litowych baterii 2CR5 zasilających większość analogowych Canonów EOS, które są obecnie trudno dostępne, szybko „padają” i są dość drogie), są tanie, a jeśli zainwestuje się w dobre akumulatory oraz ładowarkę, ma się spokój na wiele lat z wydatkami na zasilanie aparatu.
|
Koszyk na 4 baterie R6 |
Przyciski i pokrętło T90 leżą dobrze pod palcami: jeśli chodzi o prawą dłoń, palec wskazujący naturalnie trafia na spust migawki, przycisk do dokonywania pomiaru wielopunktowego i pokrętło wprowadzania danych, natomiast kciuk na guziki na górze z tyłu aparatu: przycisk pomiaru światła (co pozwala uniknąć przypadkowego zrobienia zdjęcia zdarzającego się czasem przy mierzeniu światła przez wciśnięcie do połowy spustu migawki, zwłaszcza, że w T90, poza trybem pomiaru wielopunktowego, spust migawki musi być cały czas wciśnięty do pomiaru światła) oraz korygowania ekspozycji na światła lub cienie przy pomiarze punktowym. Lewa dłoń może poruszać się między tyłem i przodem aparatu - z przodu nastawiamy nią ostrość i dźwignią przymykamy przysłonę do wartości roboczej dla sprawdzenia głębi ostrości i do pomiaru światła przy przysłonie roboczej (na lewo od obiektywu, patrząc od strony użytkownika), natomiast na lewo od pryzmatu z tyłu aparatu palcem wskazującym lewej ręki możemy uruchamiać przyciski sterujące różnymi funkcjami, podczas gdy prawą ręką zmieniamy wartości przy użyciu pokrętła wprowadzania danych (na górze znajdują się: przycisk zmiany trybu pracy oraz sposobu dokonywania pomiaru a ich równoczesne naciśnięcie pozwala na ekspozycję wielokrotną; z tyłu aparatu: włączenie aparatu, ręczne wprowadzanie czułości filmu oraz korekta ekspozycji, a równoczesne przyciśnięcie tych dwóch ostatnich uruchamia funkcję Safety Shift czyli zawór bezpieczeństwa).
Przyciski, które znajdują się bezpośrednio pod prawą dłonią w kieszeni zamkniętej klapką to te, które Canon uznał za rzadziej używane: wyłączanie diod w wizjerze (rozwiązanie przejęte z Canona A-1) lub podświetlanie wyświetlacza ciekłokrystalicznego na zewnątrz i w wizjerze, sprawdzanie stanu baterii, zwijanie powrotne przed dojściem do ostatniej klatki, zmiana trybu pracy motoru oraz uruchamianie samowyzwalacza. Canon T90 był pierwszym aparatem z takim rozwiązaniem (później stosowano je w aparatach analogowych serii EOS 1, a w pewnym sensie przejęła je Minolta w lustrzankach serii Dynax xi). O ile mogę się zgodzić, że część z tych funkcji jest rzadko używana, to zmiana prędkości przesuwu filmu oraz przejście w tryb pracy samowyzwalacza wydają mi dość podstawowe i ukrywanie ich, pewnie po to, by nie zaśmiecać przyciskami zewnętrza aparatu, wygląda na zabieg trochę kosmetyczny. Ale trzeba powiedzieć, że otwieranie klapki nie jest specjalnie uciążliwe ... póki nie przyjdzie zima. Klapkę otwiera się dzięki niewielkiemu wcięciu i w grubych rękawicach nie można jej otworzyć. Rada: ryzykować odmrożenie ręki i zdjąć rękawicę lub przykleić kawałek taśmy klejącej do klapki tworząc rodzaj uchwytu, za który pociągamy otwierając klapkę. Proste? Pewnie, i dlatego genialne. Ale trzeba powiedzieć, że jest to niedopracowany element konstrukcji aparatu. To samo dotyczy przycisków umieszczonych w samej kieszeni: są za małe i gruba rękawiczka uniemożliwia zmianę funkcji tak podstawowej w aparacie z szybkim silnikiem, jak tryb jego pracy. Natomiast pokrętło i przyciski na zewnątrz aparatu w zasadzie dają się uruchamiać nawet przez rękawicę.
|
Canon T90, Canon FD 200 mm f/4 Macro, Fujichrome Velvia 50 |
T90 nie pracuje specjalnie cicho, ale cały ten hałas brzmi pewnie: słychać, że aparat robi co do niego należy. Przesuw filmu odbywa się albo pojedynczymi klatkami albo w sposób ciągły z wybieralną przez użytkownika prędkością 2 lub 4,5 klatki na sekundę przy użyciu integralnego motoru bez żadnych dodatkowych urządzeń. Co ciekawe: hałas przesuwu filmu jest największy w trybie pracy ciągłej z prędkością 2 klatek na sekundę (głośniejszy niż przy 4,5 klatki) oraz przy długich czasach naświetlania, gdy ekspozycja kończy się przewinięciem do następnej klatki. Może jest to złudzenie spowodowane tym, że odgłosy różnych operacji (naciąganie migawki, jej otwieranie i zamykanie oraz przewijanie filmu) zlewają się przy bardzo szybkim przesuwie filmu w monotonny i mniej drażniący hałas. Ale może tkwi tu prawdziwa przyczyna konstrukcyjna. Otóż przy 4,5 klatki na sekundę motor naciągający migawkę i film obraca się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, natomiast dla uzyskania mniejszej prędkości polaryzacja zostaje odwrócona i motor kręci się w odwrotnym kierunku.
Zwijanie powrotne jest dość hałaśliwe i działa automatycznie, czy chcemy tego, czy nie po 36 klatkach, lub, gdy skończy się film (jeżeli jest krótszy niż 36 klatek), zależnie od tego, co nastąpi wcześniej. Jako, że ładowanie filmu odbywa się automatycznie po zamknięciu aparatu, nie można zrobić dodatkowej klatki na początku filmu. Oczywiście niektórzy specjaliści twierdzą, że to dobrze, bo próba upchnięcia jednej, dwóch lub nawet trzech klatek więcej na filmie 36 klatkowym doprowadza często do zerwania perforacji lub porysowanie filmu. I rzecz, która trochę irytuje, jeśli się samemu obrabia materiał fotograficzny, albo zwija nie do końca naświetlone filmy, chcąc je w przyszłości założyć ponownie do aparatu i skończyć: T90 zwija film całkowicie do kasety. Lekarstwo? Jest, ale trzeba sporo wprawy w jego stosowaniu: otworzyć tył aparatu, gdy licznik odliczający od końca przy zwijaniu powrotnym dojdzie do zera. Aparat przestaje wtedy zwijać, ale jest to sztuczka, nad którą trzeba popracować. Kolejna niedoróbka konstrukcyjna. Niektórym wypuszczonym później na rynek modelom serii Canon można kazać pozostawić końcówkę filmu poprzez odpowiednią funkcję indywidualną.
Na owe czasy nowatorski był podwójny licznik klatek filmu: jeden na zewnętrznym wyświetlaczu ciekłokrystalicznym liczący od początku, i drugi z prawej strony wizjerka liczący od końca, z tym, że przez większość czasu podaje on tylko przybliżoną liczbę klatek pozostałych do końca filmu. Ale od dziewiątej klatki do końca liczy dokładnie i wiadomo ile jeszcze klatek zostało. Nieliczne późniejsze lustrzanki z autofokusem dysponowały drugim licznikiem w wizjerze, na przykład EOS 1 (żywcem wziętym z T90), Nikon F4 czy Minolta 700si, a przecież przy ogromie elektroniki, którą dysponowały już wówczas aparaty, w ogóle nie powinny mieć trudności z odczytaniem z kodu na kasetce informacji o długości filmu. Informacja ta, jak i dane o rozpiętości tolerancji filmu na prze- i niedoświetlenie, były od dawna kodowane na kasetkach, a bardzo nieliczne aparaty z nich korzystały (wiadomo, że Pentax Z-1 w jakimś stopniu wykorzystywał dane o rozpiętości tolerancji filmu do ustalania parametrów ekspozycji).
|
Dźwignia przymykania przysłony w pozycji spoczynkowej |
Jak już wspomniałem z lewej strony (od strony użytkownika) na przodzie aparatu u dołu znajduje się suwak przymykający przysłonę do roboczej wartości. Jeśli ktoś potrafi ocenić głębię ostrości w ten sposób na pewno ucieszy się z tego, ale radość ta będzie krótkotrwała - aparat przymyka przysłonę do wartości roboczej tylko w ręcznym trybie; we wszystkich pozostałych pierścień przysłon obiektywu jest w pozycji automat i przysłona przymknięta zostaje do minimalnej wartości a wyświetlacze na zewnątrz i w wizjerze pokazują groźne EEE (Error czyli błąd).
|
Dźwignia przymykania przysłony w pozycji roboczej |
Jeśli chodzi o tryby pracy aparatu, chciałbym zwrócić uwagę na kilka rzeczy.
1. Bardzo wygodną rzeczą jest to, że w trybie długich czasów otwarcia migawki B, T90 odlicza na zewnętrznym wyświetlaczu ciekłokrystalicznym odcinki 30-sekundowe aż do 120 sekund, a jako że wyświetlacz można podświetlić wewnętrzną żaróweczką tak, że widać go w nocy, jeśli wybrany przez nas czas mieści się w granicach owych 120 sekund nie potrzebujemy zegarka - wystarczy patrzeć na wyświetlacz i w odpowiedniej chwili zamknąć migawkę.
|
Canon T90, Canon FD 80-200 mm f/4L, Fujifilm Velvia 50 |
2. Jak nieomal wszystkie współczesne aparaty sterowane elektronicznie, T90 wymaga specjalnego elektronicznego wężyka spustowego (Remote Switch 60 T3) wyposażonego w blokadę.
|
Z prawej strony widać gniazdo mocowania wężyka spustowego 60 T3 |
|
Wężyk spustowy 60 T3 |
3. Drobiazg, który dla niektórych osób może okazać się istotny: mimo, że lustro w T90, jak w większości współczesnych aparatów, ma znakomitą amortyzację, jego uderzenie przed samym otwarciem migawki może wywołać niewielkie wibracje (szczególnie przy robieniu ze statywu zdjęć długim teleobiektywem czy w makrofotografii) i dlatego przydaje się wtedy taka funkcja, jak możliwość zablokowania go w górnej pozycji przed ekspozycją. Warto więc wiedzieć, że T90 takiej funkcji nie posiada ani nawet innej funkcji, która w wielu starszych typach aparatów doskonale tamtą zastępowała: przy użyciu samowyzwalacza lustro podnosiło się na samym początku jego ruchu, czyli przez około 10 sekund opóźnienia samowyzwalacza wibracje mogły wygasnąć.
|
Canon T90, Canon FD 135 mm f/2, Fujifilm Velvia 50 |
4. T90 dysponuje trybem ręcznej ekspozycji, ale ma on kilka odmian i cała sprawa jest nieco skomplikowana. Wynika to częściowo z faktu, że T90 to w pewnym sensie konstrukcja przejściowa i patrząc teraz z perspektywy lat, wydaje się być skrzyżowaniem Canona A-1 z Canonem EOS 1. To, co jest przejściowe i, moim zdaniem, nieco wątpliwe, to sprawa sterowania przysłoną. Otóż wszystkie tryby pracy aparatu z wyjątkiem B oraz Manual odbywają się przy pierścieniu przysłon aparatu ustawionym w pozycji A (nawet automatyka czasów). Stąd też bierze się pewna dwoistość: przysłony raz nastawiane są mechanicznie na pierścieniu (B, Manual), raz ich wartości wprowadzane są elektronicznie poprzez pokrętło wprowadzania danych (automatyka czasów). I tu ujawnia się wada tego systemu: wszystko jest w porządku dopóki stosujemy sterowanie automatyczne (programy, dwa tryby automatyki, automatykę TTL z fleszem).
|
Canon T90, Canon FD 35mm f/2, Fujichrome Velvia 50 |
Kiedy jednak zachce nam się przesunąć pierścień na obiektywie poza pozycję A zaczynają się niedogodności. T90, jak wszystkie Canony z wyjątkiem New F-1 (i to tylko z niektórymi pryzmatami), nie ma optycznego podglądu wartości ręcznie nastawianych przysłon. Można w T90 nastawić tryb automatyki czasów lub przysłon przy nastawieniu przysłony bezpośrednio na obiektywie i chociaż przypomina o tym dioda M w wizjerze, nie mamy pojęcia, czy ustawiliśmy właściwą przysłonę: wartości pokazywane w wizjerze to te, które rekomenduje automatyka aparatu. A zatem i tak trzeba spojrzeć na pierścień przysłon, żeby nastawić odpowiednią wartość. Trudno powiedzieć, by praca w tym trybie była szybka. Natomiast, gdy pracujemy przy przysłonie roboczej (trzeba przesunąć dźwignię z lewej - od strony użytkownika - strony aparatu, by przymknąć przysłonę, a na wyświetlaczu na zewnątrz aparatu pokaże się symbol przymkniętej przysłony) T90 oferuje masę możliwości. Jest to niewielkim pocieszeniem dla kogoś, kto chciałby pracować szybko w trybie manualnym przy otwartej przysłonie. Natomiast jeśli pracuje się powoli (makrofotografia lub obiektywy z gwintem M42 poprzez adapter) T90 traci niewiele swoich normalnych możliwości. Przy przysłonie roboczej T90 zachowuje automatykę czasów, w trybie ręcznym pokazuje w wizjerze zarówno kiedy naświetlenie będzie poprawne, jak i to, na ile wartość nastawiona odbiega od zalecanej przez system automatycznej ekspozycji. Ponadto zachowane zostają wszystkie trzy rodzaje pomiaru światła.
|
Canon T90, Canon FD 300 mm f/4L, Fujifilm Velvia 50 |
Canon T90 nie ma odrębnego przycisku pamięci pomiaru, ale nie znaczy to, że takiej funkcji nie realizuje. Rozwiązanie jest proste i sensowne. Pomiar punktowy i centralny są sprzężone z pamięcią pomiaru i dopóki trzymamy spust wciśnięty, pomiar jest zablokowany i możemy przekomponować obraz w wizjerze. Sygnalizuje to symbol czerwonej gwiazdki.
|
Canon T90, Canon FD 50 mm f/3,5 Macro, Fujichrome Velvia 50 |
5. Wielopunktowy pomiar światła. System automatycznego uśredniania do ośmiu pomiarów punktowych do złudzenia przypominał rozwiązanie zastosowane w Olympusie OM-4/OM-4Ti. Granica ośmiu pomiarów była z pewnością podyktowana pojemnością pamięci mikroprocesorów. Jest to przeważnie za dużo, ale w skomplikowanych sytuacjach świetlnych możliwość uśrednienia dwóch-trzech pomiarów znakomicie ułatwia ustalenie ekspozycji. Oczywiście pod warunkiem, że mamy podstawy teoretyczne, aby wiedzieć co mierzyć.
|
Materiały prasowe firmy Olympus |
Natomiast zasadnicza różnica między OM-4 a T90 występuje w zakresie dokonywania korekcji pomiarów punktowych lub wielopunktowych na światła lub cienie. Trzeba pamiętać, że w obydwu przypadkach należy się nieco znać na kwestii pomiaru światła, a najlepiej przeczytać książkę "Zone System" Ansela Adamsa. W OM-4 i OM-4Ti dwa przyciski o oznaczeniach "Highlight" (światło) i "Shadow" (cień) dają stałą, określoną przez producenta wartość korekcji ("Highlight"=+2,7; "Shadow" =-2,7 stopnia czasu otwarcia migawki). Jest to w porządku, jeśli mierzy się odpowiednio "wysokie światło" i "głęboki cień" - bo one wymagają takiej korekcji. Przy światach lub cieniach o średnich wartościach będzie ona za mocna. W T90 można przyciskami "Highlight" i "Shadow" dokonywać korekty dowolnej, co pół stopnia (przysłony - w trybie TV, czasu otwarcia migawki - w trybie Av, lub wypadkowego - w Programach) aż do granic wartości dostępnych czasów otwarcia migawki lub przysłony. A zatem można łatwo korygować ekspozycję przy pomiarze punktowym. Jednakże w przypadku Canona musimy wiedzieć dokładnie, dlaczego daną korekcję wprowadzamy i tu znajomość teorii Ansela Adamsa jest wręcz nieodzowna. Jest to w obydwu przypadkach - choć za każdym razem inaczej rozwiązane - ułatwienie dla osób o znacznej wiedzy fotograficznej.
|
Canon T90, Canon FD 50 mm f/1,2L, Fujifilm Velvia 50 |
Później Canon dość długo nie wprowadzał do aparatów serii EOS funkcji uśredniania wielu pomiarów punktowych. W przypadku Canona EOS-1, przedstawiciele firmy mówili, że chodzi o to, aby "mierzyć raz a dobrze" i dlatego system wielopunktowy (multi spot) Canona T90 został zastąpiony systemem automatycznie porównującym pomiar z wielu stref obrazu (Evaluative). Jednak system wielopunktowy powrócił w EOSie-1V i 3. Funkcja uśredniania kolejnych pomiarów punktowych mocno obciąża pamięć aparatu, o czym świadczy fakt, że T90 w trybie multi spot (30 sekund od dokonania pierwszego pomiaru punktowego), uruchamianym osobnym przyciskiem, nie jest w stanie wykonywać pewnych innych funkcji. Bez wciśnięcia przycisku "Clear" (wyczyszczenie pamięci) nie można wówczas zmienić prędkości przesuwu filmu.
|
Canon T90, Canon FD 300 mm f/4L, Fujifilm Velvia 50 |
Innym przykładem zubożenia aparatu EOS-1 w stosunku do swojego pierwowzoru - T90 - był brak możliwości dokonywania pomiaru punktowego przy błysku dedykowanej lampy błyskowej. Przedstawiciele Canona bronili się, że ze względu na umieszczenie pod lustrem czujników autofokusa i standardowego sensora pomiaru błysku lampy przez obiektyw nie było już miejsca na fotoelement do pomiaru punktowego błysku.
6. Flesz 300TL był jak na swoje czasu dość rewolucyjny. Była to pierwsza masowo produkowana lampa błyskowa pozwalająca na synchronizację z drugą lamelką migawki oraz pomiar punktowy błysku światła lampy. Nie należy jednak zapominać o jej wadach, jak również o niedoróbkach współpracy z T90, dla którego została specjalnie stworzona. Canon, podobnie jak Minolta, z powodu natychmiastowego wdrażania różnych nowinek technicznych doprowadził do postępującej niekompatybilności osprzętu (zamierzonej zresztą - bo to właśnie pozwala stosować nowinki bez ograniczeń).
300TL daje pomiar światła lampy błyskowej przez obiektyw z T90 i analogowymi Canonami serii EOS - a zatem istnieje kompatybilność do przodu. Natomiast lampa ta założona do aparatu tej samej serii co T90, na przykład do kolejnego w hierarchii (logicznie, zważywszy na numerację) T70, daje tylko błysk w trybie manualnym. T70 nie ma pomiaru TTL, a 300TL nie ma funkcji "zwykłej" automatyki sensorowej. Zostaje nam funkcja MHi i MLo (obie ręczne), a na dodatek na lampie nie ma skali zależności przysłon od odległości - trzeba nosić przy sobie całą instrukcję lub choćby tabelkę.
|
Canon T90, Canon FD 300 mm f/4L, Speedlite 300 TL, Fujichrome Velvia 50 |
Kolejny problem z 300TL to kompensacja siły błysku. Obecnie zaawansowane lampy mają kompensację siły błysku w stosunku do światła zastanego w szerokim zakresie, co pozwala na znakomite doświetlanie cieni przy zdjęciach pod światło. W 300TL nie jest to takie łatwe. Można użyć kompensacji ekspozycji ale to zmieni zarówno wartość błysku flesza jak i ekspozycję światła zastanego. Jedynie w trybie pomiaru punktowego błysku lampy w automatyce czasów można dokonać korekcji błysku względem światła zastanego, ale odbywa się to kosztem przysłony, a nie tak jak to być powinno - siły błysku lampy.
Jednak należy wreszcie powiedzieć o zaletach samego pomiaru punktowego błysku lampy - pozwala to na "zapamiętanie" przez system ekspozycji właściwego naświetlenia dla obiektu położonego niecentralnie, przekomponowanie i zrobienie zdjęcia dającego prawidłowe naświetlenie tegoż obiektu (co jest szczególnie ważne przy zdjęciach np. postaci umieszczonej niecentralnie na czarnym lub białym tle). Odbywa się to dzięki "przedbłyskowi" (1/20 pełnej siły błysku). Ponadto mówi nam to, czy wybrana przez nas przysłona jest wystarczająca dla właściwego naświetlenia wybranego obiektu. Wartość przysłony i czasu podana jest w wizjerze, a względna wartość ekspozycji umieszczona jest na analogowej skali z lewej strony wizjera, która normalnie służy do dokonywania pomiarów punktowych i wielopunktowych.
|
Canon T90, Canon FD 100 mm f/4 S.C. Macro, Fujichrome Velvia 50 |
Przedbłysk, o którym była mowa, służy też do czegoś innego. Zacznijmy od tego, że lampa 300TL ma błysk podczerwieni, który kojarzy nam się z aparatami generacji autofocus. Ale Canon dawno temu wymyślił system używania przedbłysku na podczerwień dla zmierzenia odległości od obiektu i ustalenia wstępnych warunków ekspozycji oraz sprawdzenia, czy obiekt znajduje się w zasięgu działania lampy. Wszystko jest w porządku, dopóki błyskamy na wprost. Gdy jednakże odchylamy (na boki, w górę) reflektor lampy, pomiar odległości byłby fałszywy. Wtedy właśnie, również w trybie zwykłej automatyki flesza TTL, reflektor lampy błyska 1/20 pełnej mocy i sensor lampy mierzy odległość, jaką strumień światła będzie musiał przebyć do obiektu. Ustalanie wstępne warunków ekspozycji to dobra rzecz, jednakże - z drugiej strony - w pewnych trybach współpracy 300TL z T90 do końca nie wiemy jakiej przysłony aparat użyje, bo ostateczna kalkulacja zostanie dokonana w trakcie ekspozycji.
Kolejną niedoróbką układu T90 - 300TL jest to, że nie można użyć funkcji TTL flesza przy całkowicie ręcznym nastawieniu zarówno czasu otwarcia migawki, jak i przysłony w aparacie. T90 ma synchronizację przy długich czasach otwarcia migawki, ale tylko w trybach automatycznych, gdzie obie wartości, albo przynajmniej jedna z nich jest dobierana przez automatykę aparatu. Nie można obydwu wartości nastawić ręcznie, bo wymaga to ustawienia czasu pokrętłem na korpusie a przysłony ręcznie na pierścieniu obiektywu. Przy przejściu pierścienia przysłon z pozycji A na ręczne wartości 300TL przestaje mierzyć światło przez obiektyw. To znowu niedogodność wynikająca z przejściowego charakteru konstrukcji T90. Przysłony nastawia się ręcznie tylko przy całkowicie manualnej pracy lampy.
T90 dysponuje możliwością naświetlenia jednej klatki do dziewięciu razy. Jest to zazwyczaj liczba aż nadto wystarczająca. Wiele starych aparatów miało możliwość naświetlenia każdej klatki dowolną ilość razy; co zatem zrobić jeśli zapragniemy dokonać więcej niż 9 naświetleń tej samej klatki w T90? Nie ma sprawy; wystarczy zaprogramować go na 9 a po zrobieniu 8 przeprogramować, na przykład na kolejne 9. W ten sposób można dowolną ilość razy dokonać ekspozycji tej samej klatki. Czym jest funkcja Safety Shift, czyli zawór bezpieczeństwa? W skrócie jest to zabezpieczenie przed nieprawidłowym naświetleniem klatki z powodu osiągnięcia końca zakresu dostępnych przysłon (w trybie automatyki przysłon - Tv) lub czasów otwarcia migawki (w trybie automatyki czasów otwarcia migawki - Av). Z drugiej strony jest to jeszcze jeden sposób na zwiększenie szybkości pracy aparatu. Zawór bezpieczeństwa funkcjonuje, ze zrozumiałych względów, tylko w trybie automatyki czasów lub przysłon. Działa w taki sposób, że aparat "trzyma" nastawioną przez fotografującego wartość (czasu lub przysłony) dokąd może – dopóki nie wyczerpie się zakres dostępnych mu drugich, automatycznie dobieranych, wartości. Wtedy, zamiast informować o prześwietleniu lub niedoświetleniu, jak to robi normalnie, zmienia nastawioną przez nas wartość na najbliższą, dającą już prawidłowe naświetlenie.
Informacje w wizjerze obejmują pokazywane diodami pod polem matówki: wartość przysłony i czasu otwarcia migawki, tryb pracy (ale tylko to czy jest to tryb ręczny, czy automatyczny; nie pokazywany jest rodzaj trybu automatycznego), pamięć pomiaru, gotowość flesza i to, czy używana jest korekcja ekspozycji. Ponadto z prawej strony znajdują się wyświetlacze krystaliczne: skala do pomiarów punktowych i wielopunktowych, pomiaru ręcznego przy przysłonie roboczej oraz licznik klatek działający od tyłu.
Zarówno wyświetlacz zewnętrzny jak i skalę wewnętrzną (normalnie iluminowaną światłem wpadającym przez specjalne okienko) można podświetlić wbudowaną miniaturową żarówką. Diody w wizjerze można wyłączyć.
Canon zastosował w serii T (dotyczy to T70, 80 i 90) wbudowaną w pryzmat baterię litową (CR1220) zasilająca pamięć, gdy główne baterie są wyjęte do wymiany lub ładowania. Jej gwarantowany okres trwałości wynosi 5 lat, ale działa ona zazwyczaj dłużej. Gdy zaczyna się wyczerpywać, wartość czułości 100 ASA zaczyna migać i nie wolno jej zmienić - jeśli się to zrobi, trzeba po założeniu nowej baterii na nowo zaprogramować aparat. Widziałem sporo działających bez problemu egzemplarzy T90 liczących sobie około 30 lat, w których nie wymieniano nigdy baterii podtrzymującej pamięć.
O jakości produkcji z lat 80. XX wieku świadczą też wyświetlacze ciekłokrystaliczne Canona T90 - wedle instrukcji powinny przestać działać około 20 lat temu a - ponownie - ciągle widuję egzemplarze aparatu z idealnymi ekranami LCD. Najpoważniejszy problem T90 to awaria migawki napędzanej elektromagnesami, które przy długim nieużywaniu mogą się skleić. Nie można wtedy wyzwolić migawki, w wizjerze pojawia się komunikat "HELP" a na wyświetlaczu zewnętrznym "EEE". Regularne używanie aparatu może zapobiec powstaniu tego problemu.
|
Canon T90, Canon FD 300 mm f/2,8L, Fujichrome Velvia 50 |
Wybierając dany aparat, wybieramy też określony system. Zaletą zakupu T90 dzisiaj jest to, że system Canon FD oferował mnóstwo obiektywów i akcesoriów, najczęściej zbyt drogich lub w ogóle niedostępnych dla polskich fotografów w latach 80. XX wieku, na które dzisiaj większość z nas stać. Ponadto końcówka cyklu życiowego systemu to już dość nowoczesne rozwiązania w optyce, wobec czego dostajemy dobre, a czasem wręcz świetne, obiektywy za ułamek ceny ich obecnych odpowiedników. O ponadczasowości T90 świadczy to, że biorąc go ponownie do ręki po ponad dwudziestoletniej przerwie, w czasie której używałem również kolejnych generacji najnowszych aparatów cyfrowych, nadal miałem wrażenie obsługiwania najnowszego, wyrafinowanego osiągniecia technologicznego.
|
Materiały prasowe firmy Canon |
W fotografii, tak jak i w innych dziedzinach techniki, dokonuje się nieustanny postęp - nie można się cofnąć. Dawno temu zaprzestano produkcji i wspierania T90, ale sporo egzemplarzy jeszcze długo będzie krążyć wśród ludzi, dopóki nie zabraknie części zapasowych i ostatni egzemplarz nie odmówi posłuszeństwa przenosząc się do Wielkiego Stwórcy Aparatów. Kres produkcji T90 oznaczał zmierzch ery Canonów z ręcznym nastawianiem ostrości i bagnetem typu FD. Przeżył go tylko – i to niewiele – Canon New F-1. T90 był na pewno bardzo ważnym punktem pewnej linii rozwojowej automatyzacji aparatów stosując częściowo starsze rozwiązania, ale przede wszystkim zapowiadając nowe. W roku 1994 napisałem o nim: „Piękny i bestia” bo stylistycznie był piękny, a jeśli chodzi o możliwości był jak na swoje czasy bestią w fotograficznej skórze. W czasie premiery kontrowersyjny, wielbiony przez jednych, określany pogardliwie przez innych jako "ładny aparat do postawienia na półkę, ale nie do robienia zdjęć". Muszę przyznać, że robienie nim zdjęć to nadal czysta przyjemność – spotęgowana świadomością, że trzyma się w ręku ważny kawałek historii.
|
Canon T90 z obiektywem Canon FD 50 mm f/3,5 Macro i lampą pierścieniową Canon Macro Ring Lite ML-3 |
Wybrane dane techniczne:
Typ aparatu: Jednoobiektywowa lustrzanka małoobrazkowa
System pomiaru światła i ekspozycji: Pomiar światła przez obiektyw fotoelementem krzemowym o zakresie pomiaru od 0 do 20 EV; trzy wybieralne przez użytkownika sposoby pomiaru światła: integralny z uwypukleniem środka pola obrazowego, częściowy (około 13% pola obrazowego), punktowy (około 2,7% pola obrazowego); Program standardowy plus sześć jego wariantów: trzy typu WIDE (faworyzujące coraz mniejszy otwór przysłony), trzy typu TELE (faworyzujące coraz krótsze czasy otwarcia migawki); automatyka przysłon, automatyka czasów z funkcją zaworu bezpieczeństwa (SS); pomiar i ekspozycja ręczna; kompensacja ekspozycji od - 2 do +2 z dokładnością 1/3 stopnia; w trybie pomiaru punktowego i pomiaru punktowego przy błysku lampy możliwość .kompensacji przyciskami "światło" i "cień" z dokładnością 1/2 stopnia co najmniej od -4 do +4 stopnia; czułość filmu odczytywana z kodu DX od 25 do 5000 ASA, ręcznie nastawialna od 6 do 6400 ASA.
Migawka: Migawka metalowa sterowana elektronicznie o przebiegu pionowym; czasy otwarcia od 30 sekund do 1/4000 sekundy, ustawiane płynnie w trybach programu i automatyki czasów; w trybie ręcznym i automatyki przysłon można nastawiać czasy połówkowe. Synchronizacja z lampą błyskową przy czasie 1/250 sekundy lub dłuższym; możliwość synchronizacji z drugą lamelką migawki.
Przesuw filmu: Zautomatyzowane ładowanie, przesuw (zdjęcia pojedyncze albo ciągłe z prędkością 2 lub 4,5 klatki na sekundę) oraz zwijanie powrotne filmu.
Wizjer: Zamocowany na stałe pryzmat dający powiększenie 0,77x z obiektywem 50 mm ustawionym na nieskończoność; pokazuje 94% pola obrazowego: osiem wymienialnych przez użytkownika matówek; okular ma wbudowaną zasłonkę zamykaną, by zapobiec fałszowaniu pomiaru przez światło wpadające przez okular wizjera przy robieniu zdjęć ze statywu.
Inne dane: Można zamocować do aparatu obiektywy serii FD i prawie wszystkie serii FL; możliwość wymiany zwykłej ścianki tylnej na Command Back 90 lub Data Memory Back 90; automatyka pomiaru światła lampy błyskowej 300TL przez obiektyw; dźwignia kontroli głębi ostrości; kilkustopniowa kontrola stanu baterii; samowyzwalacz o opóźnieniu 2 lub 10-sekundowym; możliwość naświetlenia jednej klatki do dziewięciu razy;
Zasilanie: cztery baterie typu AA (R6); pamięć podtrzymywana przez wbudowaną baterię litową.
Rozmiary i waga korpusu: 153 x 121 x 50 mm; 800 gram.
|
Canon T90, Canon FD 200 mm f/4 Macro, Fujichrome Velvia 50 |
Dziękuję firmie Interfoto-eu za wypożyczenie dla potrzeb wykonania zdjęć sprzętu nieomal idealnego od strony kosmetycznej korpusu Canona T90 wraz z legendarnym obiektywem Canon FD 55 mm f/1,2 S.S.C. Aspherical.
|
Canon T90, Canon FD 50 mm f/3,5 Macro, Fujichrome Velvia 50 |
Co prawda cyfryzacja slajdów to zbrodnia, bo jedynym właściwym sposobem ich oglądania jest rzucanie z projektora na ekran, ale nie ma innego sposobu na pokazanie materiałów srebrowych w Internecie niż przeróbka na pliki cyfrowe. W tym celu posłużyłem się mieszkiem Nikon PB-4 z duplikatorem slajdów Nikon PS-4 dołączonymi do Nikona D810.
|
Canon T90, Canon FD 85 mm f/1,2L, Fujichrome Velvia 50 |
|
Canon T90, Canon FD 20-35 mm f/3,5L, Fujichrome Chrome 50 |
|
Canon T90, Canon FD 100 mm f/4 S.C. Macro,
Canon Macro Ring Lite ML-3, Fujichrome Velvia 50 |
|
Canon T90, Canon FD 80-200 mm f/4L, Canon Speedlite 300TL, Fujichrome Velvia 50 |
|
Canon T90, Canon FD 50 mm f/1,2L, Fujichrome Velvia 50 |
|
Canon T90, Canon FD 300 mm f/2,8 S.S.C. Fluorite, Fujichrome Velvia 50 |
|
Canon T90, Canon 20-35 mm f/3,5L, Fujichrome Velvia 50 |
Jedyna wadą tego cuda jest (bo nadal go używam) podgląd przysłony roboczej tylko w trybie M. Myślę, że T90, EOS-1, Minolta 9xi to były kamienie milowe w konstrukcji nowoczesnych aparatów na film. Gdyby tak zmiksować te 3 modele - może byłby z tego aparat absolutnie doskonały)
OdpowiedzUsuń